wtorek, 2 września 2014

Shakespeare in Love - recenzja

Jaki to dobry spektakl, dwie godziny czystej radości. I jest pies! 
więcej o Barney'u tutaj
Nie będę streszczać sztuki. Jeżeli znacie film, to przedstawienie niczym Was nie zaskoczy. Jeżeli nie znacie, to czym prędzej idźcie oglądać, warto.
Scenografa jest bardzo prosta. Drewniane, ruchome, ściany i balkony w zależności od potrzeb są pałacem, teatrem, pokojami, oberżą. Tylko pojawiające się na scenie rekwizyty jak stoły, łóżko czy kurtyna wskazują na zmianę miejsca akcji.
Kostiumy są po prostu piękne. Niestety, nie pamiętam filmu na tyle, by stwierdzić na ile wzorowane na filmowych, a na ile są dziełem wyobraźni twórców spektaklu. Ktoś wie?
źródło

źródło
źródło
źródło
Nie wiem dlaczego byłam przekonana, że idę na musical i dość długo siedziałam czekając aż zaczną śpiewać. Nie zaczęli. Muzyka w spektaklu jest bardzo delikatna i  na moje niewprawne ucho klimatyczna i z epoki. Jest kilka scen tańca wizualnie bardzo ładnych, ale nadal nie jest to musical ;)
Mimo, że opowiadana historia nie kończy się szczęśliwie, to sama sztuka jest bardzo zabawna i mnóstwo w niej odniesień do twórczości Szekspira. Scena z pisaniem sonetu 18 jest naprawdę wspaniała, a to dopiero początek.

zdjęcie ze strony spektaklu
Jednak najsilniejszą stroną przedstawienia jest moim zdaniem aktorstwo.
Lucy Briggs-Owen widziałam już w "Fortune's Fool", była dobra, ale nie wybitna. Tu zachwyca, przynajmniej mnie. Teatralna Viola przypadła mi do gustu dużo bardziej od filmowej. Drugim jasnym, może nawet najjaśniejszym, punktem obsady jest David Oakes, czyli Marlowe. 

źródło
Sama postać napisana jest bardzo dobrze, ale sposób w jaki jest zagrana sprawia, że kradnie każdą ze scen w jakich się pojawia. Szkoda, że nie jest ich więcej. Występ Oaksa była dla mnie sporym zaskoczeniem. Do tej pory widziałam go tylko w serialach i jako Juan Borgia, William Hamleigh czy Jerzy Plantagenet nie zaskarbił sobie ani mojej symaptii ani uznania.
Odtwórca głównej roli Tom Bateman jest dobry, ale nie porywa. A moim zdaniem jego występ został ciut przyćmiony przez kreacje Lucy i Davida.
źródło
Pozostałe postaci są dokładnie jak filmowe. Właściciel teatru i jego niezmienne "będzie dobrze, nie wiem jak, to tajemnica" czy Hugh Fennyman pierwotnie tylko liczący pieniądze a później zakochany w teatrze i przejęty swoim występem - którego niestety nie pokazano.
Moim ulubieńcem jest młody Webster na każdym kroku okazujący fascynację co bardziej krwawymi scenami. Trzeba przyznać, że zaszedł daleko.
Jedyne do czego mogłabym się przyczepić, to za duże ilości "Romea i Julii" w drugim akcie.  Wiem jak kończy się tamta sztuka, ja chciałam wiedzieć co dalej z Willem i Violą. I sądziłam, że wszyscy wiedza, tymczasem niespodzianka. W wychodzącym z teatru tłumie minęłam dwie około dwudziestoletnie dziewczyny, z których jedna dokładnie tłumaczyła drugiej okoliczności śmierci kochanków z Werony, a dodam, że obie były anglojęzyczne. Może jednak twórcy znają swoją widownię i stąd tak duże ilości oryginalnego dramatu.

Niedawno podano, że spektakl będzie wystawiany o trzy miesiące dłużej, do 10 stycznia 2015.  Szybko idźcie kupować bilety.

źródło