Na otwarcie nowego sezonu
transmisji teatralnych, Multikino i Bristih Council
przeniosły nas do londyńskiej Royal Opera House. Tam, przez 3 godziny,
wraz z widzami zgromadzonymi w Covent Garden, mogliśmy oglądać balet
Siergieja Prokofiewa, w wykonaniu The Royal Ballet, z 50-letnią już,
niezwykłą, choreografią Kennetha MacMillana i muzyką orkiestry pod
dyrekcją Koena Kesselsa.
Nie
jestem znawcą baletu, ale "Romeo i Julię" Prokofiewa bardzo lubię -
widziałam kilka przedstawień (w tym w poznańskim Teatrze Wielkim), ale
wczorajszy spektakl pozostawił mnie na chwilę bez słów. Zagrało w nim
idealnie po prostu wszystko.
Po
raz pierwszy zobaczyłam na scenie Julię, która na początku nie tylko
zachowuje się, ale i wygląda jak beztroski podlotek - z głową pełną
psot, onieśmielona w obecności kandydata na męża, dziewczynka, którą
wciąż bardziej interesuje zabawa lalkami niż wkroczenie w dorosłość. I to właśnie drogę młodziutkiej Julii, sportretowanej przez genialną Sarah
Lamb, obserwowaliśmy z zapartym tchem. Jej pierwszy taniec na balu,
później oczarowanie niezwykłym nieznajomym, zakochanie się bez granic,
pierwszą wszechogarniającą nastoletnią miłością, aż wreszcie dwa
dramatyczne wybory, które musiała podjąć. I o ile Julia w swojej
pierwszej scenie to roześmiana niewinność, o tyle ta sama postać 3
godziny później, to zdesperowana kobieta, której świat runął. Sarah Lamb
tańczy przepięknie, ale jej kunszt aktorski widać w scenach, gdy się
nie rusza - samą mimiką potrafi oddać więcej, niż inne aktorki długimi
monologami.
źródło |
Steven
MacRae dzielnie partnerował jej jako rozrabiaka Romeo. Bo młody
Montecchi w tej interpretacji, to wcale nie niewinny chłopiec. Z dwójką
przyjaciół (Alexander Campbell jako butny Mercutio i Tristan Dyer jako
wyważony Benvolio) szaleją po Weronie, stroją sobie żarty z mieszkańców,
imprezują z pełnymi energii ladacznicami. Julia to dla Romea lekarstwo
po zawodzie miłosnym. Rzuca się w związek całym sobą, nie myśląc o
konsekwencjach, nie zważając na wiek i sytuację rodzinną ukochanej. On
się zakochał i ją ciągnie za sobą. Steven jest zdecydowany i zadziorny,
ale potrafi się wyciszyć i prawdziwie adorować swoją wybrankę. Trzy
niezwykłe pas de deux, które para tańczy w przedstawieniu, jednocześnie
stanowią kamienie milowe ich znajomości - subtelny początek, gorący
poranek po nocy poślubnej i poniekąd parodia poprzednich, przejmujący
ostatni taniec Romea z (w jego mniemaniu) martwą ukochaną.
źródło |
Ale dla mnie tak naprawdę całe przedstawienie ukradł Gary Avis
jako Tybalt. Gdy tylko pojawiał się na scenie cała uwaga była skupiona
na nim. Pewny siebie, nie mogący znieść bandy Montecchich, doskonały
szermierz i świetny aktor - także komiczny. Największy wybuch śmiechu
zarówno w Royal Opera House jak i w kinie nastąpił po scenie, gdy Julia
udaje ból głowy, by nie musieć dalej znosić zalotów Parysa. Spojrzenie,
jakie Tybalt posyła kuzynce, mówi więcej niż tysiąc słów, acz można je
streścić krótkim "z babami to tak zawsze". A jednocześnie próbuje
ugłaskać zalotnika, by tak bardzo pożądany przez państwa Capuletich
mariaż doszedł do skutku.
A
jak on walczy! Pas de deux tworzyły nastrój, ale to wszystkie potyczki Tybalta z
Romeem nadawały tempo przedstawieniu. Szpady śmigały w powietrzu, a
każde uderzenie trafiało perfekcyjnie w dźwięki, było idealnym
rytmicznym odzwierciedleniem muzyki granej przez orkiestrę. I my,
widzowie, wiedzieliśmy, że to po prostu rewelacyjna choreografia i
godziny prób, ale zaciętość z jaką panowie wymieniali pchnięcia,
desperacja z jaką się bronili, wszystkie kłębiące się w nich emocje...
łatwo było uwierzyć, że to prawdziwa walka na śmierć i życie. I mimo iż
Mercutio zginął pchnięty zdradziecko w plecy, to widać było jak ten czyn
otrzeźwił Tybalta, jak żałował swojego wybuchu, decyzji podjętych pod
wpływem alkoholu. I mimo iż to furiat (i zabójca) było mi go tak bardzo
żal gdy umierał.
źródło |
Opisując
wczorajszy spektakl nie można nie wspomnieć o realizacji. A ona była
równie niezwykła jak układy taneczne na scenie. Przede wszystkim świetna
konferansjerka, głównie w wykonaniu Darcey Bussell przed spektaklem i w
trakcie
antraktów. Mogliśmy obejrzeć rewelacyjne materiały dodatkowe - rozmowy z
tancerzami i nagrania z prób, wywiady z najbliższymi krewnymi Kennetha
McMillana, z wnukiem Sergieia Prokofiewa, z dawnymi odtwórcami głównych
ról w balecie. Wszystko perfekcyjnie wyreżyserowane i zaprezentowane.
Spektakl na żywo mogli oglądać widzowie ponad 800 kin na całym świecie, a
także tłum zgromadzony na Trafalgar Square - tam całość była
wyświetlana na wielkim ekranie. Balet sfilmowano bardzo poprawnie -
czasem zbliżenia, czasem szeroki plan, podkreślający klimatyczną
scenografię i spektakularne układy grupowe. Mimo tak ogromnych rozmiarów
przedsięwzięcia, nie było żadnych, najmniejszych nawet problemów
technicznych. Rewelacyjny dźwięk i płynny obraz.
Podsumowując - to była niezwykła niezwykła noc w kinie. A Royal Opera House zadbało także o widzów, którzy nie mogli uczestniczyć w seansie. Dla nich powstała dynamiczna i zabawna relacja na żywo.
Balet będzie wystawiany w Royal Opera House do 2 grudnia. Na częśc spektakli nadal są dostępne bilety.