piątek, 16 października 2015

Hamlet - recenzja po seansie live

"Hamlet" z Benedictem Cumberbatchem rozgrzewał wyobraźnię i serca fanów już od ponad półtora roku. Bilety, do ogromnego wszak Barbicanu, rozeszły się w okamgnieniu. Podobnie rzecz się miała z pierwszymi zapowiedzianymi seansami w cyklu NT Live.

Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony NTlive

Na długo przed premierą, prasa okrzyknęła tę produkcję wydarzeniem teatralnym roku. Najszybciej wyprzedany spektakl w historii londyńskiego teatru,  całonocne kolejki po bilety i przede wszystkim tłumy podekscytowanych fanów,  dla sporej rzeszy których, było to pierwsze spotkanie z Szekspirem na scenie. I choćby za to, należą się produkcji Sonii Friedman ogromne owacje. Bo cześć tych fanów nie poprzestanie na Hamlecie. Wróci do Londynu na coś innego, najpierw w gwiazdorskiej obsadzie, potem: bo sztuka ciekawa, bo reżyser dobry, bo wolny wieczór, bo tanie bilety.  Potem założą bloga teatralnego... wróć, to nie ta opowieść ;)

Ale jaki był ów wyczekiwany i tak szeroko komentowany "Hamlet"? Jeśli miałabym przypinać etykietki - był najbardziej nierównym "Hamletem" jakiego widziałam. Momenty genialne mieszały się ze scenami niczym ze szkolnego przedstawienia. Wersy powodujące dreszcze, z prostą i sztuczną deklamacją.
Rozczarowała mnie część aktorów. Klaudiusz Ciarana Hindsa miał cały czas jeden wyraz twarzy. Wiecznie skrzywiony, niczym nie przypominał szekspirowskiego mistrza przebiegłości i knucia. O Anastasii Hille w roli Gertrudy, mogę powiedzieć tyle, że była na scenie. I czasem coś wyszlochała. O Horacym, Rosenkrantzu i Guildensternie wolę nie pisać w ogóle,  by sobie nie popsuć humoru do końca. Zwłaszcza, że Horacy to moja ulubiona postać ze sztuki, tu skandalicznie wręcz zepsuta - od pomysłu po wykonanie.

Zatroskany Poloniusz
Szalona Ofelia



















Na drugim biegunie mamy bladą w pierwszym akcie i absolutnie kradnącą połowę aktu drugiego, Ofelię Sian Brooke. I po obejrzeniu całości, przychylam się do opinii, że jej początkowa nijakość miała tym bardziej uwypuklić moc późniejszego szaleństwa. Piosenki, gesty i łamiący się głos - wszystko to stworzyło przejmujący, pełen rozpaczy obraz. Jedyny moment, gdy w kinie siedziałam na brzeżku fotela, w napięciu wpatrując się w ekran. 

Świetny był Poloniusz Jima Nortona. Zabawny, ale nie przerysowany, grający półtonami, pozwalający wersom szekspirowskim zrobić swoje. Karl Johnson wcielił się w podwójną rolę: ducha i grabarza. O ile jego duch niczym się nie wyróżniał - ot przeciętny upiór nawiedzający zamek i nękający syna, o tyle grabarz śpiewający do piszczeli, to prawdziwa perełka.

A Benedict? On też był pełen kontrastów. Słabsze, histeryczne, przeszarżowane sceny miał przeplecione lepszymi, gdzie wyciszony w pełni panował nad sceną. To jest dobry aktor i wyszedł mu niezły Hamlet. Nie z tych najlepszych, ale całkiem przyzwoity. Może, gdyby miał lepszych partnerów, udałoby mu się też bardziej zabłysnąć.

To, co najbardziej zapiera dech w tej produkcji, to scenografia. Es Devlin przeszła samą siebie i wykorzystała każdy centymetr kwadratowy gigantycznej sceny w Barbicanie. Ogromne pałacowe pomieszczenia, wielkie drzwi, dekoracje przemyślane w najdrobniejszych detalach. Często żałowałam, że kamera tak rzadko pokazywała pełen plan, skupiając się raczej na głównym bohaterze.

takich ujęć było zdecydowanie za mało...
Nie wiem, co myśleć o reżyserii Lyndsey Turner. Ponownie moc kontrastów: pył i ziemia zaściełające scenę w drugiej części; mocny koniec pierwszej;  sztuka w sztuce, grana w prawdziwym mini teatrze - to pozytywy. Ale decyzja, by w czasie niektórych monologów Hamleta światło skupiało się tylko na nim, gdy reszta obsady porusza się w półmroku, w zwolnionym tempie, dla mnie było raczej pustym efektownym chwytem, niż zabiegiem mającym pokazać głębię tekstu.

Hamlet będzie grany w Barbicanie do końca miesiąca. Ponoć po dzienne bilety wystarczy ustawić się o 4 rano :) W Polsce retransmisję spektaklu będzie można zobaczyć w listopadzie i grudniu w cyklu "Sztuka brytyjska na wielkim ekranie" w sieci Multikino.