środa, 28 października 2015

The Beaux Stratagem - recenzja po seansie

Co robi dwóch spłukanych kawalerów, bez perspektyw i nadziei na poprawę swego losu? Rusza na prowincję z resztkami majątku, by bogato się ożenić i w ten sposób zapewnić sobie dostatni byt do końca życia.
Sztuka George'a Farquhara z 1707 roku to komedia o miłości, oszustwie, nieszczęściu i zgodzie. Wystawiana była tego lata w National Theatre, a od września gości na ekranach kin na całym świecie w cyklu NT Live.

wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony NT live

Jednak ten spektakl to nie tylko przygody przebiegłych dżentelmenów. To popis aktorski dwóch świetnych pań - Amy Morgan jako Cherry, rezolutnej córki karczmarza, ale przede wszystkim wspaniałej Susannah Fielding w roli tkwiącej w nieszczęśliwym małżeństwie pani Sullen. "Strategia Gołych Kawalerów" jest jej przedstawieniem, bez dwóch zdań. Kokietująca i wzruszająca, patrząca zaskakująco trzeźwo na świat i na gierki miłosne, niemal natychmiastowo kradnie serca widzów. Czasem samym uniesieniem brwi daje do zrozumienia więcej, niż inni długimi przemowami. I to właśnie jej do samego końca kibicujemy. 
Godnie partnerują jej Samuel Barnett i Geoffrey Streatfeild w roli tytułowych kawalerów. Jeden egzaltowany, drugi cyniczny, obaj, gdy dojdzie do najważniejszej próby, potrafiący zachować się z honorem.

olśniewająca Susannah Fielding
Błyszczał także drugi plan. Mój ulubieniec Pearce Quigley (niezapomniany Bottom ze "Snu Nocy Letniej") znów grał postać, która nie do końca wiedziała co się dzieje. Ale z jego komicznym wyczuciem, każde zdanie wypowiadane przez niego, było witane wybuchami śmiechu. Świetny był także Jamie Beamish z silnym irlandzkim akcentem, przykrytym przerysowanym akcentem francuskim, i mówiący błyskawiczną łaciną.

Spektakl rozgrywa się w dwóch miejscach - rezydencji Lady Bountiful i przydrożnej karczmie. Za pomocą kilku przesuwanych ścianek, a także obrusów to nakładanych to ściąganych ze stołów, wielopoziomowa scenografia, odmieniała się całkowicie. Dekoracje zmieniane były błyskawicznie przez samych aktorów, a całość była nadzwyczaj sprawnie zrealizowana.

Geoffrey Streatfeild i Pearce Quigley czyli przygody dwóch kamerdynerów
Beaux Stratagem reklamowano, jako opowieść o miłości i pieniądzach. Jednak w reżyserii Simona Goodwina sztuka zmieniła się w historię o wierności sobie i swoim przekonaniom. Niespodziewany finał, z silnym, feministycznym, jednocześnie zabawnym i optymistycznym przesłaniem był idealnym zwieńczeniem, szalonego momentami przedstawienia. To, co najbardziej zaskakiwało, to współczesny wydźwięk sztuki - ostatnią przemowę pani Sullen, o wadze zgodności, możemy bez najmniejszych zmian przenieść z wieku XVIII w wiek XXI i nie straci ona nic na aktualności.


Nastrój w przedstawieniu budowała muzyka: rzewna lub skoczna, grana na żywo, dodająca kolorytu scenom i akompaniująca piosenkom wykonywanym przez aktorów. W pamięć zapadło mi zwłaszcza "Triffle" -  rytmiczna, melodyjna, łatwo wpadająca w ucho i samym tytułem podsumowująca cały spektakl.
"Beaux Stratagem" to istotnie błahostka, ale jakże przyjemnie było spędzić z nią wieczór!