Nim zaczniemy pisać o spektaklach z 2015 roku, jeszcze o dwie zaległe
recenzje sztuk, które zobaczyłyśmy w roku ubiegłym. Mamy nadzieję, że
umilą Wam one oczekiwanie na nowości.
Powstanie obu
sztuk zainspirowały filmy jednego z najsłynniejszych brytyjskich
reżyserów, Alfreda Hitchcocka, dlatego dostały wspólny wpis.
1. STRANGERS ON A TRAIN
Film "Nieznajomi z pociągu" ze świetnym scenariuszem samego Raymonda Chandlera na podstawie powieści Patrici Highsmith, święcił triumfy w kinach w 1951 roku. Dwóch nieznajomych spotyka się w tytułowym pociągu. Jeden z nich to Guy,
tenisista borykający się z trudnym rozwodem, drugi to charyzmatyczny
Bruno, który ma problemy z despotycznym ojcem. Proponuje on Guyowi
swoistą dżentelmeńską umowę - Bruno zabije żonę, która nie chce być
byłą, Guy pozbędzie się złego ojca. Mimo iż Guy umowę z początku
odrzuca, jego niechciany partner wykonuje swoją część zadania, a później
nęka wspólnika by wywiązał się ze swojej...
Guy i Bruno i rozmowa w pociągu od której wszystko się zaczęło (źródło)
Adaptacja Craiga
Warnera na West Endzie wystawiana była od listopada 2013 roku do końca
lutego 2014. W rolach głównych występowali: Laurence Fox (Guy), Jack
Hudson (Bruno), Imogen Stubbs (Elsie), Myanna Buring (Miriam), Miranda
Raison (Anne).
W pod koniec stycznia Jack Hudson zachorował i zamiast niego na scenie wystąpił Antony Jardine. To właśnie Antony'ego widziałam... i zapisałam nazwisko by śledzić uważnie jego karierę, gdyż absolutnie oczarował mnie swoją kreacją.
Najbardziej niezwykła w całym przedstawieniu była scenografia, to ona
wywierała największe wrażenie, najbardziej zapadała w pamięć. Widzowie
mieli wrażenie, że oglądają czarno-biały film. Wszystkie kostiumy i cała
scena były czarno-szaro-białe. Jedynym jaskrawym akcentem były
płomiennie rude włosy Miriam. Sprawiało to niesamowite wrażenie, zresztą
mimo dość letnich 3-gwiazdkowych recenzji, scenografia jednogłośnie
zachwyciła wszystkich (a Tim Goodchild otrzymał za nią nominację do
Oliviera).
Guy i Miriam (źródło)
Spektakl widziałam na zakończenie bardzo intensywnej teatralnej podróży, 5 sztuk w 3 dni: Mojo, Richard II, American Psycho, Coriolanus i właśnie to. Muszę przyznać, że mimo tak wspaniałej konkurencji, uplasował się u mnie w pierwszej trójce oglądanych przedstawień. To był taki klasyczny teatr, bez udziwnień, ze świetnie napisanymi i zagranymi postaciami (mimo iż czasem ich amerykański akcent lekko zgrzytał), przepięknie zrealizowany i z dramatyczną puentą. Świetna Imogen Stubbs w roli neurotycznej matki Bruno, wspomniany już Antony, pełen nieokiełznanej energii, wycofany i zagubiony momentami Laurence, wspierająca go Miranda czy dynamiczna Myanna, cała obsada sprawiała, że widzowie w napięciu śledzili historię. Sztukę oglądałam w międzynarodowym towarzystwie i wszystkim nam podobała się ona jednakowo.
A na Stage Door po spektaklu Antony Jardine przepraszał nas, że nie udało nam się zobaczyć Jacka Hudsona i nie mógł uwierzyć w nasze zapewnienia, że nic a nic nie żałujemy.
2. 39 STEPS
4 aktorów, 130 postaci, 100 wesołych minut - takim sloganem reklamowane jest przedstawienie "The 39 Steps", a ja się z nim prawie* zgadzam.
Sztuka oparta na powieści Johna Buchana z 1915r. i filmie Alfreda Hitchcocka z 1935r., to już prawdziwy westendowy klasyk. W teatrze Criterion
wystawiana jest od 2006r. i nikt na razie nie wspomina o zdejmowaniu jej
z afisza (obecnie bilety można kupować do 28 marca 2015)
Spektakl
opiera się na ciekawym pomyśle: jeden aktor gra głównego bohatera
(Richard Hannay), jedna aktorka występuje jako trzy kobiety (Annabella,
Margaret, Pamela) a dwaj aktorzy odgrywają wszystkie pozostałe role.
Obsada zmienia się co jakiś czas, w przedstawieniu, które oglądałam
wystąpili: Ben Righton, Ellie Beaven, Greg Haiste i Nick Holder.
zdjęcie ze ze strony spektaklu
Bawiłam sie znakomicie. To trochę ten sam rodzaj humoru jaki był w "Jevves and Wooster" czy w "Sztuce idącej źle", tyle, że jednak tutaj nie ryzykowałabym zabierania do teatru osoby nie znającej języka.
Jeżeli
chodzi o wizualna stronę adaptacji to scena jest wszystkim: od
mieszkania Hannaya, przez pociąg, teatr, aż po Szkocję. Dekoracje i
rekwizyty zmieniają się szybko i pomysłowo. Muzyka przypominająca trochę
stare filmy podkreśla dramatyzm scen, zaś kostiumy są utrzymane w
klimacie lat 30-tych.
Nie powiedziałabym, że "The 39 Steps" to must see, ale jeżeli będziecie w Londynie i będziecie mieć wolny wieczór, wybierzcie się, na pewno mile spędzicie czas.
* prawie, bo nie udało mi się policzyć wszystkich postaci, przy około 80 się poddałam :)