Wczoraj, dzięki współpracy British Council i
Multikino mogliśmy obejrzeć kolejny spektakl Royal Shakespeare Company,
tym razem "Cymbeline" z Gillian Bevan w tytułowej roli, zarejestrowany w
Stratford upon Avon.
Zazwyczaj w tym miejscu streszczamy krótko sztukę: kto z kim i
dlaczego. W przypadku "Cymbeline" mnogość wątków i zawirowań akcji
sprawia, że trudno jest w kilku zdaniach opisać, o co tak właściwie w
przedstawieniu chodziło.
W wielkim skrócie - Cymbeline jest królową podzielonej Brytanii. Kiedy Imogen, jej jedynaczka, poślubia w tajemnicy swoją młodzieńczą miłość, biednego acz prawego Posthumusa, rozwścieczona Cymbeline, dodatkowo podjudzana przez męża, wypędza zięcia. Następuje wiele nieszczęść i nieporozumień, kłamstw i pozornych zdrad, wojna wkracza do Brytanii, ale ponieważ Cymbeline jest komedią, na końcu wszyscy (no, prawie) żyją długo i szczęśliwie.
W wielkim skrócie - Cymbeline jest królową podzielonej Brytanii. Kiedy Imogen, jej jedynaczka, poślubia w tajemnicy swoją młodzieńczą miłość, biednego acz prawego Posthumusa, rozwścieczona Cymbeline, dodatkowo podjudzana przez męża, wypędza zięcia. Następuje wiele nieszczęść i nieporozumień, kłamstw i pozornych zdrad, wojna wkracza do Brytanii, ale ponieważ Cymbeline jest komedią, na końcu wszyscy (no, prawie) żyją długo i szczęśliwie.
wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony produkcji |
I mówiąc szczerze, zupełnie nie mam pojęcia dlaczego.
Bo tak naprawdę "Cymbeline" (podobnie jak w mniejszym stopniu
"Perykles") to nic innego, jak XVII wieczna telenowela. Wszelkie
Zbuntowane Anioły czy inne Isaury są tylko i wyłącznie rozwiniętymi
wersjami tego, co wczoraj mogliśmy obejrzeć. Bo czegóż też tam nie było?
Dzieci porwane za młodu, uznane za zmarłe, nikczemny diuk trujący w
sekrecie konkurentów do tronu, dobra zielarka podmieniająca truciznę,
przebieranie się za mężczyznę, fałszywe świadectwa, zraniona niewinność,
zbrukana cnota, pościgi, bitwy, pojedynki, a nawet przerażająco realna, odcięta głowa (i reszta zakrwawionego ciała).
Krytykom spektakl nie przypadł do gustu - oskarżali, że więcej w
nim reżysera niż Szekspira, narzekali na patos i zbędność niektórych
scen (papierowe ludziki spadające z sufitu), na nawiązania do Brexitu. Ja jednak postanowiłam zrobić to, o co
poprosiła reżyserka - odłożyłam analizowanie na bok i zwyczajnie dałam
się porwać historii. I naprawdę nie żałowałam. Kilka razy wątpiłam, co
tak w zasadzie oglądam, ale monumentalny finał, gdzie wszystkie, ale to
absolutnie wszystkie wątki znalazły swoje rozwiązania, wynagrodził
wszystko.
Całość zagrana była przyzwoicie. Ze świetną Gillian Bevan jako
królową, wiarygodną Bathan Cullinane w roli Imogeny, przerysowanym, ale
bardzo zabawnym Marcusem Griffithsem, jako Klotenem. I tylko jak dla
mnie Hiran Abeysekera, jako romantyczny kochanek Posthumus wypadł mało
przekonująco. Reszta obsady radziła sobie lepiej lub gorzej, ale nikt nie
odstawał.
Jak to w RSC, bardzo dobra była muzyka grana na żywo, a także
piosenki w dość zaskakujących aranżacjach. Postapokaliptyczna
scenografia i podobne w stylistyce kostiumy tylko dopełniały wrażenie
celowego chaosu. Podobało mi się pień cedru w centrum oraz multimedialne panele z
tyłu sceny, co pozwalało na wykorzystanie animacji komputerowych w
spektaklu. Gdy była mowa o inwazjach, widzieliśmy mapy ze strzałkami
pokazującymi ruchy wojsk. Gdy akcja przenosiła się do Italii,
bohaterowie mówili po włosku, a na panelach wyświetlały się lekko
stylizowane napisy angielskie.
Praca kamery ładnie współgrała z wydarzeniami na scenie. Reżyserce
udało się powstrzymać od zbyt nachalnego wskazywania nam jej własnej
interpretacji - tylko czasami zbliżenia skupiały się na drugoplanowych
bohaterach, lub na tle. Bardzo często mieliśmy szeroki plan, co w
mnogości postaci i wątków, sprawdzało się bardzo dobrze. Całkiem niezłe
było tłumaczenie - bezbłędne, w miarę wierne, tylko sam finał i ostatnie
zdania królowej zostały lekko przycięte. Jedyny niewielki zarzut mogę postawić do
nadmiernej poprawności napisów do dodatków - umykał cięty humor
reżyserki i historyka, który w czasie antraktu wprowadził nas w
realia Brytanii z czasów rzymskich i nakreślił tło historyczne powstania
dzieła.
To nie jest przedstawienie do głębokich przemyśleń, rozważań nad naturą
ludzką, czy kondycją współczesnej Wielkiej Brytanii. To jest spektakl
stworzony, by dać mu się pochłonąć i zwyczajnie dobrze się bawić.
Liryczny lament, serenada w stylistyce boysbandu, czy monologi
zagubionej Imogen - każdy znajdzie coś dla siebie. A na końcu przyjdzie
wróżbiarka i dla pewności wytłumaczy nam dokładnie, co tak naprawdę
obejrzeliśmy.
Sztuka jest obecnie wystawiana w Londynie w teatrze Barbican aż do połowy grudnia.