wtorek, 15 listopada 2016

Richard II - recenzja po seansie Globe on Screen

Był sobie król... przekonany o własnej wielkości, o swej niezbywalnej władzy, płynącej z boskiego nadania. O prawie do folgowania wszelkim zachciankom, kapryśny i niestały, acz bardzo, bardzo królewski.

zdjęcia pochodzą ze strony fb produkcji
 W ciągu ostatnich lat mogliśmy oglądać kilku Ryszardów - uduchowionego, subtelnego Bena Whishawa, w Hollow Crown dla BBC i inteligentnego gracza Davida Tennanta w Royal Shakespeare Company. Ryszard Charlesa Edwardsa jest jakby wypośrodkowaną wersją powyższych dwóch. Czasem nijaki, czasem olśniewający. Zagubiony w świecie, który nie układa się po jego myśli, ale chwilami przenikliwy. Niezwykle podatny na wpływy i mający problemy z obroną własnego zdania, a jednocześnie kurczowo trzymający się tego, co mu znane.

Bardzo ciekawym zabiegiem reżysera Simona Godwina, było rozpoczęcie spektaklu od koronacji nieletniego króla. Dziecko o anielskiej urodzie, poważne i skupione, zostaje namaszczone i osadzone na tronie. Gdy minutę później zamienia się na miejsca z dorosłym już królem, ubranym niemal w identyczne szaty, widzimy, że o ile ciało sie postarzało, o tyle dziecięce podejście do świata zostało takie samo.
 
Ryszard II to trudna rola. Często irytujący władca raczej nie budzi sympatii czytelników sztuki, czy widzów teatralnych i trzeba być aktorem z ogromną charyzmą i pomysłem na kreację, by udźwignąć postać. Czy Charlesowi Edwardsowi się to udało? Wychodząc z kina byłam gotowa przyznać, że nie, teraz jednak po przemyśleniu, widzę dokładny zamysł w takim a nie innym pokazaniu upadłego króla. 
Bo tak naprawdę spektakl z Globe to wcale nie opowieść o Ryszardzie, tylko o jego politycznym przeciwniku - Bolingbroke'u.
 

To on jest tym, który widzi niegodne gierki królewskich doradców, on jest tym, który prawdziwie kocha króla i początkowo wcale nie chce sięgać po koronę, tylko odzyskać zagrabione dziedzictwo. Mądry i smutny, robi to co trzeba, bez radości. Potrafi zdobyć się na akt łaski, ale potrafi też stracić cierpliwość.  Podczas gdy w wersji z RSC Nigel Lindsay grał postać będącą uosobieniem brutalnej siły, egoistyczną i nie dorastającą sprytem do poziomu Ryszarda, Rory Kinnear w Hollow Crowm, spokojny i rozsądny, kierował się poczuciem tego co należne i słuszne. W Globe, David Sturzaker pokazał nam bohatera zwyczajnie starającego sobie radzić w niezwykłej sytuacji i przez to najbardziej chyba bliskiego widzom.
 

Zaskoczył mnie Aumerle Grahama Butlera. Knujący, przebiegły, niby lojalny wobec króla, ale bardziej dbający o własne sprawy. Simon Godwin poszedł w ślady Gregory'ego Dorana i to właśnie z młodego Yorka zrobił ponownie zabójcę Ryszarda. Tylko o ile w wersji RSC widzieliśmy determinację i dramat postaci, o tyle tu, Aumerle został niejako pozbawiony wyboru przez Extona. Zrobił co uważał, że musiał, jak bezwolna marionetka. I bardziej zdawało się żałował konsekwencji niż swojego czynu.
 
Wizualnie adaptacja mimo niezwykłej prostoty dekoracji zaskakiwała przepychem - może z powodu rozbudowanej sceny, na planie krzyża, daleko wychodzącej w publiczność, może przez pomalowane na złoto ściany, balustrady, kolumny i podłogę. Całość błyszczała, jak migoczący brokatowy deszcz, spadający na (i rozrzucany przez) dorosłego Ryszarda w jego pierwszej scenie i nie pozostawiała żadnej wątpliwości, że mamy do czynienia z dworem królewskim.
 
 
Zaskakująco dużo było zbliżeń, ale też "Ryszard II" jest sztuką z wieloma istotnymi monologami. Jak zwykle w nagraniach Globe on Screen kamera pracowała płynnie i żadne potknięcia nie zakłócały odbioru, a tłumaczenie było klasyczne i poprawne.
Bardzo czekamy na nowe spektakle z Globe na ekranach kin, bo to klasa sama w sobie i naprawdę warto je oglądać.