środa, 10 lutego 2016

Hangmen - recenzja

Martin McDonagh to jedno z najgorętszych nazwisk teatralnego światka lat 90 XX wieku. Sztuki dramaturga, choćby "The Beauty Queen of Leenane" czy "The Cripple of Inishmaan" wywoływały zachwyt krytyków i publiczności. Później autor umilkł. Skusiło go Hollywood, gdzie wiodło mu się różnie. Aż wreszcie marnotrawny syn powrócił do teatru, w 2015 roku. Na deskach Royal Court Theatre wystawiono premierowo dramat: "Hangmen". I ponownie Martin McDonagh odniósł wielki sukces. Sztuka zebrała same 5-cio gwiazdkowe recenzje i doczekała się transferu na West End, do teatru Wyndham's, w którym miałyśmy przyjemność ją oglądać. 

źródło

Spektakl zaczyna się od egzekucji. Jest rok 1963 i w niewielkiej więziennej celi trwają przygotowania do powieszenia przestępcy. Skazaniec broni się ze wszystkich sił, do samego końca zapewnia o swej niewinności. Jednak Harry, drugi najlepszy kat na Wyspach, pozostaje niewzruszony i przekonany o słuszności swojego postępowania. Wyrok zostaje wykonany, morderca zawisł. 
Mijają dwa lata, Harry zmienił zawód, teraz wraz z żoną Alice prowadzi pub. W dniu, w którym zniesiono karę śmierci w jego lokalu zjawiają się: pragnący przeprowadzić wywiad z prawie najlepszym z katów dziennikarz oraz dziwny młody człowiek - zbyt przyjacielski, zadający za dużo pytań, ale jednocześnie zdający się wiedzieć zaskakująco dużo o naszym bohaterze, jego życiu i rodzinie. Pojawienie się tych dwóch gości uruchamia ciąg wydarzeń, pędzących wprost do mocnego finału.

zdjęcia z produkcji ze strony Royal Court

Nie chcąc psuć przyjemności z oglądania nie możemy zdradzić nic więcej. Wielką siłą przedstawienia są zaskakujące zwroty akcji. Chwile, gdy wszystkie klocki zaczynają pasować do układanki, by moment później rozsypać się chaotycznie i zostawić widza z kolejnymi pytaniami, zamiast z jasną odpowiedzią.
Poza początkiem w celi i sceną w pewnej jadłodajni, miejsce akcji jest jedno - cudownie odtworzony, zadymiony pub w niewielkim miasteczku. Scenografia, której autorką jest Anna Fleischle, zasługuje na ogromne pochwały i nagrody. Piwo leje się strumieniami, stali bywalcy komentują wydarzenia, akcja niby toczy się powoli, a jednocześnie gna do przodu. Każda z postaci wnosi coś od siebie, każda jest niezbędnym elementem całości, każda jest inna. 



Jest Harry (David Morrisey), butny,  przekonany o swojej wyższości i nieomylności. Dla niego praca kata była misją, wykonywał ją z dumą, uważając, że czyniąc swoją powinność pomaga utrzymać porządek na świecie. Jest jego były pomocnik Syd (Andy Nyman), zahukany i wpatrzony w swojego mistrza, ale jednocześnie to postać pełna tajemnic. 
Pub żelazną ręką prowadzi żona Harrego (Sally Rogers), a pomaga jej czasem ich córka Shirley (cudowna Bronwyn James), nieustannie obrażona i dąsająca się nastolatka. Stali bywalcy to barwny korowód postaci charakterystycznych, bez nich sztuka nie byłaby tak udana. I oczywiście tajemniczy Mooney (Johnny Flynn), z niepokojącą manierą mówienia, nienagannie ubrany, czarujący acz złowrogi.
Całość zagrana jest pierwszorzędnie i perfekcyjnie zrealizowana (jedna z najlepszych zmian dekoracji między prologiem a aktem 1 jaką widziałyśmy w teatrze). Polecamy wszystkim bardzo gorąco. 



Sztuka uważana jest za czarnego konia tegorocznego wyścigu po nagrody Oliviera, już już zdobyła The Critics’ Circle Theatre Awards i  London Evening Standard Theatre Awards.
Spektakl wystawiany będzie w teatrze Wyndham's do 5 marca. Bilety wciąż można kupować na stronie spektaklu, codziennie jest także dostępna pula biletów dziennych (pierwszy rząd i boxy) - stałyśmy w sobotę od około 7.30, byłyśmy pierwsze, kolejna osoba pojawiła się po 8.00. O 10.00, kiedy ruszyła sprzedaż, ilość chętnych znacznie przekroczyła ilość biletów. Gdybyście chcieli siadać w pierwszym rzędzie, uprzedzamy - na scenie naprawdę dużo palą i niestety dym po jakimś czasie staje się dokuczliwy. 
W kinach "Katów" będzie można zobaczyć 3 marca na żywo w ramach cyklu NT live i 28 kwietnia retransmisję w Multikinach.