czwartek, 18 lutego 2016

Pericles - recenzja

Szczęśliwa i nieszczęśliwa miłość, kazirodztwo, zdrady, wojny, spiski, piraci, niesamowite zwroty akcji i zbiegi okoliczności oraz burze. Dużo burz. 
Nie, to nie streszczenie telenoweli.
To Szekspir.
W jednym z naszych ulubionych teatrów, przepięknym Sam Wanamaker Playhouse, przygotowano inscenizację "Periclesa" w reżyserii Dominica Dromgoole'a z Jamesam Garnonem w roli tytułowej.

wszystkie zdjęcia z fb Globe
Spektakl wyróżniają klasyczne kostiumy, proste (ale bardzo pomysłowe) dekoracje, a przede wszystkim zachwycająca, grana na żywo muzyka. I ten niesamowity klimat, uzyskany dzięki oświetlaniu wnętrza wyłącznie świecami. Mówiąc krótko - adaptacja nas zachwyciła.
Nie jest to sztuka, która zostaje z widzem na dłużej, nie powoduje głębokich przemyśleń o kondycji otaczającego nas świata, ale gwarantuje świetną zabawę - i to przez prawie trzy godziny.
Nie da się ukryć, że bohaterów spotykają wszelkie nieszczęścia: są porywani, sprzedawani w niewolę, tracą ukochanych i rodziny, zmagają się z przeciwnościami natury i ludzką perfidią, a widz śledzi te wszystkie perypetie z napięciem, ale i wielką uciechą. Bo spektakl jest przy tym wszystkim zaskakująco zabawny.


Nie udało by się tego osiągnąć, gdyby nie fantastyczna obsada. Zdecydowałyśmy się obejrzeć sztukę ze względu na doskonałe recenzje jakie zebrała, ale także przez Jamesa Garnona, który po raz kolejny nas nie zawiódł. Wyniosły, zimny kardynał z "Duchess of Malfi"; szalony, porywczy Caliban z "Burzy";  teraz pokazał inną twarz, a w zasadzie kilka twarzy. Dzielny władca, romantyczny kochanek, człowiek załamany po utracie rodziny - w każdym z tych wcieleń Garnon był wiarygodny. Nie da się mu nie kibicować i nie życzyć mu szczęśliwego zakończenia.


Niesamowite wrażenie wywarła też na nas Sheila Reid (Chór - Gower, postać nazwana przez Szekspira na cześć poety Johna Gowera) idealnie panująca nad publicznością i sprawiająca, że widzowie w napięciu oczekiwali na każde jej słowo, ale też często żartami rozładowująca atmosferę. Aktorki grające Thaisę (Dorothea Myer-Bennett) i Marinę (Jessica Baglow) spisały się bardzo dobrze. A i postaci w drugim czy trzecim planie były zagrane koncertowo. 


Sam Wanamaker Playhouse, ze względu na swoje rozmiary, nazywany jest przez niektórych teatromanów "domkiem dla lalek". A jednak mimo niewielkiej sceny, udało się na niej, za pomocą prostych i bardzo pomysłowych środków, odtworzyć gwałtowny sztorm na morzu, wielką świątynię, a nawet pokazać nostalgiczne pożegnanie odpływającej na statku rodziny. Szekspir byłby z twórców niezwykle dumny - to była magia teatru w pełnym tego słowa znaczeniu.

"Pericles" wstawiany będzie do 21 kwietnia. Bilety są jeszcze dostępne, można je kupować tutaj.  Bardzo polecamy ten spektakl. Mimo, że do teatru biegłyśmy prosto z lotniska, a miejsca miałyśmy stojące, to sztuka wciągnęła nas bez reszty i ani przez chwilę nie czułyśmy zmęczenia.