piątek, 26 lutego 2016

The Winter's Tale - recenzja po seansie

"The Winter's Tale" to spektakl, którym kompania teatralna sir Kennetha Branagha rozpoczęła jesienią 2015r. swój gościnny, roczny sezon w teatrze Garrick. Rozpoczęła z wielką pompą i do raczej entuzjastycznych recenzji - Kenneth nazwany kiedyś "złotym chłopcem brytyjskiej sceny" powrócił do teatru w fantastycznym towarzystwie znanych i cenionych aktorów. Bilety na spektakle wykupiono na wiele miesięcy przed premierą, a 26 listopada przedstawienie zostało pokazane na żywo w kinach na całym świecie.

źródło
"Zimowa opowieść" jest jedną z ostatnich sztuk Szekspira. Fabuła (podobnie jak w "Peryklesie") przypomina trochę klasyczną telenowelę: Król Sycylii Leontes podejrzewa ciężarną królową Hermionę o romans ze swoim przyjacielem Polixenesem, królem Bohemii. W efekcie królowa trafia do więzienia, gdzie rodzi córeczkę, skazaną na porzucenie, Polixenes ucieka z zaufanym służącym przyjaciela, Leontes coraz bardziej popada w szaleństwo, ignorując wszelkie dowody niewinności żony, nawet słowa wyroczni. Następuje konieczna kara, przeskok w czasie, wiele zakrętów fabularnych aż wreszcie wyczekiwany happy end - umarli okazują się nie do końca umarli, rodzina się jednoczy, miłość króluje, a Paulina, wierna i szczera do bólu dwórka, która do szczęśliwego zakończenia znacznie się przyczyniła, zyskuje wreszcie spokój i pocieszenie.

zdjęcia ze strony produkcji
Kennethowi Branaghowi w roli Leontesa partnerowała Judi Dench jako Paulina. A raczej, trzeba przyznać, przyćmiewała go w każdej scenie. Jej aktorstwo jest bardzo wyważone, pełne klasy, spokojne i wręcz wyciszone a przez to mocne. Na tle przeszarżowanego chwilami Kennetha wyróżniała się tym bardziej. Miranda Raison ("Strangers on a Train") była świetną królową - wyniosłą gdy trzeba, ale też pełną ciepła, piękną i dumną, niezwykle przekonującą. Hadley Fraser jako Poliksenes nie miał zbyt dużo do grania, za to Tom Bateman (Florizel) ponownie miał pecha - po raz kolejny (po "Zakochanym Szekspirze") został przyćmiony, tym razem przez swoją partnerkę, Jessie Buckley w roli Perdity. Aktorsko nie można spektaklowi nic zarzucić - zachwycili mnie zwłaszcza John Dagleish (oszust Autolycus), Jimmy Yuill (młody pasterz), którzy zapewniali tak bardzo potrzebne chwile na śmiech.

Tom Bateman i Jessie Buckley
Bo ta inscenizacja była zaskakująco mroczna i poważna, zwłaszcza jej pierwszy akt. Kenneth Branagh i Rob Ashford jako reżyserzy postarali się by wszystkie brzydkie niuanse historii wydobyć na światło dzienne, sprawiając, że kulminacyjna w pierwszym akcie scena sądu nad biedną Hermioną wywierała tym większe wrażenie. Proces powolnego osuwania się Leontesa w szaleństwo pokazano z niezwykłą dokładnością - nikt z widzów nie mógł mieć wątpliwości odnośnie winy króla. Pięknie całość uzupełniała muzyka - dramatyczna, liryczna lub skoczna i zabawna w scenach wiejskich. Prześliczna, pełna detali scenografia, autorstwa Christophera Orama, zwłaszcza pałac króla Sycylii i bogate kostiumy dodawały całości blasku.

królewska Miranda Raison
A jednak jak dla mnie w spektaklu czegoś zabrakło. Magii teatru może? Całość wydawała się chwilami wręcz zimna. Prawdopodobnie winą należy za to obarczyć dwie rzeczy. Po pierwsze, niestety praca kamery pozostawiała wiele do życzenia - chaotyczne zbliżenia, przycięty pełny plan, sprawiały że po raz pierwszy na seansie czułam się bardziej jak w czasie oglądania zwykłego filmu kinowego. Nierówny dźwięk przeszkadzał głównie na początku. Ale to był pierwszy ze spektakli na żywo, zrealizowanych dla Kenneth Branagh Theatre Company. Mam ogromną nadzieję, że przy "Romeo i Julii" takich błędów już nie będzie.

Ale największe zarzuty kieruję do autorów napisów polskich - takiego skupiska błędów ortograficznych, gramatycznych i stylistycznych dawno już nie widziałam. Niechlujstwo, które poważnie przeszkadzało w dobrym odbiorze przedstawienia. A na dodatek, po raz pierwszy od dawna, materiały dodatkowe, czyli słowo wstępne sir Kennetha, puszczono w ogóle bez żadnych napisów. Nawet tych oryginalnych.

PS: Słynne opuszczenie sceny za pomocą niedźwiedzia (Exit pursued by a bear) odegrano tym razem w prawdziwie XXI-wiecznym stylu: za pomocą sugestywnego nagrania na wielkim ekranie z tyłu sceny.