"Człowiek dwóch szefów" to wielki hit West Endu i Broadwayu, zdobywca wielu nagród, pokazywany w kinach na żywo w cyklu NTlive w 2011 roku. Teraz sztuka powróciła na ekrany, wraz z kilkoma innymi niezwykle popularnymi spektaklami - specjalnie na życzenie widzów.
Spektakl w zmienionej obsadzie udało się zobaczyć Ani2 w 2013 roku. Podobało jej się, ale bez takiego zachwytu, z jakim o "Człowieku" pisali krytycy, sypiąc pięciogwiazdkowymi recenzjami.
Wczoraj kinach mogliśmy oglądać pierwszą wersję obsady.
"Człowiek dwóch szefów" to uwspółcześniona adaptacja autorstwa Richarda Beana, barwnej, włoskiej komedii dell'arte "Sługa dwóch panów" Carlo Coldoniego. Akcja z XVIII Wenecji w czasie karnawału, przeniesiona zostaje do Brighton w latach 60 XX wieku, zmieniają się imiona bohaterów i sytuacje, ale humor pozostaje ten sam.
Zwolniony ze swojej kapeli skiflowej Francis Henshall staje się
ochroniarzem drobnego przestępcy z londyńskiego East Endu, niejakiego
Roscoe’a Crabbe’a, który pojawia się w Brigthon, by zgarnąć sześć
tysięcy funtów od ojca swojej narzeczonej. Ale ów gangster to tak
naprawdę siostra Roscoe’a, udająca własnego brata, który już nie żyje, a
zginął z rąk jej chłopaka Stanley’a Stubbersa...
Zaszyty w pubie The Cricketers’ Arms, nieustająco łakomy Francis,
dostrzega dla siebie szansę na dodatkowy zarobek i przyjmuje drugą
robotę u Stanleya Stubbersa właśnie, który zaś ukrywa się przed policją,
czekając na możliwość zejścia się z Rachel. Aby przykryć swoje
poczynania, Francis musi trzymać dwóch szefów z daleka od siebie. Prosta
sprawa, nieprawdaż?
Po spektaklu mam mieszane uczucia. Bo tak jak Ani2 - podobało mi się, ale nie zachwyciło, a żarty czasami zdecydowanie do mnie nie trafiały. To nie tak, że nie lubię zabawy na granicy farsy. Marzę by zobaczyć na scenie "Black Comedy", "The Play That Goes Wrong" nadal uważamy za jedną z najlepszych teatralnych komedii. A "Człowiek dwóch szefów" chwilami zdawał się śmieszny na siłę wywołując niesmak niż śmiech.
Zdjęcia pochodzą ze strony NTlive |
Na pewno całość jest pierwszorzędnie zagrana. James Corden nie tyle gra Francisa ile nim jest - nieporadnym, wkurzającym, małostkowym, ale gdy trzeba zaradnym i sprytnym. Panujący nad widownią i wchodzący z nią w zabawne interakcje. Ciekawie było zobaczyć Olivera Chrisa sprzed kilku lat - wyniosłego i przerysowanego arystokratę. Całkiem niezła wprawka przed księciem Williamem, musimy przyznać :)
Bardzo podobały mi się panie, moje serce skradła Claire Lams jako Pauline, która "nie rozumie". Świetna była Suzie Toase w roli Dolly, feminizującej księgowej ojca Pauline.
Spektakl jest dość długi a przed rozpoczęciem i w trakcie zmiany dekoracji gra zespół muzyczny stylizowany właśnie na lata 60, bardzo często z gościnnymi występami głównych bohaterów sztuki. Akcja toczy się wartko, gag goni gag, niemal nie ma chwili na złapanie oddechu. Całość jest perfekcyjnie zaaranżowana i przemyślana - za tym pozornie dzikim chaosem stoi ogrom pracy całej ekipy.
Najjaśniejszym dla mnie punktem przedstawienia był krótki filmik zza kulis, puszczony w antrakcie. Reżyser, Nicholas Hytner, opowiada o produkcji, zabiera nas też do garderoby, gdzie James Corden żali się Olivierowi Chrisowi i Tomowi Eddenowi (Alfie) jak to publiczność śmieje się z jego nieszczęść i w ogóle nie współczuje głodnemu. Warto było wrócić trochę wcześniej na miejsce, by to zobaczyć!
Spektakl jak już wspomniano, był filmowany w 2011 roku. I dopiero porównując z ostatnimi nagraniami widać wielką różnicę i ogromny postęp jaki przez te pięć lat zrobiło NTlive. Dźwięk często uciekał, kamera poruszała dość chaotycznie, gubiąc chwilami bohaterów.
Tym razem niestety muszę się troszkę przyczepić do tłumaczenia, za które odpowiadała pani Justyna Zarudzka. Tak jak sama sztuka, zdawało się chwilami "za bardzo". Uwspółcześnianie wszystkiego i dostosowywanie do polskich realiów naprawdę nic nie daje. Lewandowski, zamiast nazwiska ówczesnego piłkarza, zgrzytał zamiast bawić. Za to rewelacyjnym pomysłem były podane w nawiasach kwadratowych lekko ironiczne streszczenia piosenek granych przez kapelę.
Jeśli chcecie wyrobić sobie własną opinię, lub po prostu spędzić trzy godziny na lekkiej rozrywce, możecie na "Człowieka dwóch szefów" wybrać się jeszcze 8 grudnia.