sobota, 25 stycznia 2014

Stephen Ward - recenzja


Stephen Ward to najnowszy musical Andrew Lloyd Webera. Wybrałam się na niego dość spontanicznie. Obejrzałam Keeler i chciałam porównać dwa spojrzenia na tą samą historię. Gill Adams opowiada o Aferze Profumo z punktu widzenia Christine Keeler a doktora Warda przedstawiony jest jako dość negatywną postać. Za to musical ukazuje go jako ofiarę systemu, kozła ofiarnego.


Musical mi się nie spodobał. Z dziewiętnastu piosenek zapamiętałam aż dwie, to raczej niewiele: I’m Hopeless When It Comes To You i Nineteen Sixty-Three. Obie można usłyszeć na profilu musicalu na you tube. Z aktorów podobała mi się Joanna Riding jako Valerie Hobson, niestety jej postać pojawia się tylko w dwóch czy trzech scenach. Najbardziej wpadała w ucho Charlotte Blackledge grająca Mandy Rice Davies. Występująca w roli Christine Charlotte Spencer chwilami sprawiała wrażenie jakby brakowało jej głosu. A sam Stephen Ward czyli Alexander Hanson też jakoś nie utwił mi w pamięci.


Kostiumy były utrzymane w styulu epoki i porównując z archiwalnymi zdjeciam wydają się być wzorowanie na tym co nosiły prawdziwe Christine i Mandy. Niestety scenografia sprawiała na mnie wrażeniu ciut tandetnej i jak na oczekiwania, które miałam rozczarowywała. Ale podobało mi się użycie nagłówków gazet do prowadzenia narracji. Spektakl opowiada o skandalu więc oczywiście jest Keeler biegająca nago po scenie i orgia.


Część krytyków zgadzała się ze mną a musical zebrał mieszane recenzje od rozczarowanych po zachwyconych. Ale zaledwie kilka dni temu przedłużono czas wystawiania z 1 marca do 14 maja więc chyba radzi sobie dobrze.