Dalej miałam katar i być może dlatego przedstawienie nie zachwyciło mnie aż tak, jak profesjonalnych krytyków:
Mam wobec spektaklu właściwie jeden zarzut - jego długość. Trzy i pół godziny to naprawdę dużo, szczególnie, że moim zdaniem, w kilku momentach można było przyspieszyć. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, iż powolne i spokojne przejścia między scenami czy senne zmiany dekoracji miały budować nastrój i klimat spektaklu. Jednak mnie nużyły i, trochę wstyd się przyznać, od połowy drugiego aktu miałam w głowie jedną myśl: kończcie, chcę iść do domu!
Nastrój budowało nie tylko tempo spektaklu, ale i wygląd teatru, który wprawił mnie w dość duże zaskoczenie.
Kiedy byłam tam zimą, Old Vic był bardzo tradycyjny: podwyższona, prostokątna scena i przed nią widownia. Teraz scena jest okrągła i na tym samym poziomie, co miejsca widzów w pierwszych rzędach, a aktorzy poruszają się pomiędzy publicznością.
Nastrój budowało nie tylko tempo spektaklu, ale i wygląd teatru, który wprawił mnie w dość duże zaskoczenie.
Kiedy byłam tam zimą, Old Vic był bardzo tradycyjny: podwyższona, prostokątna scena i przed nią widownia. Teraz scena jest okrągła i na tym samym poziomie, co miejsca widzów w pierwszych rzędach, a aktorzy poruszają się pomiędzy publicznością.
źródło |
Dodatkowo na ścianach i balustradach balkonów porozwieszano duże ilości szarego materiału, który wytłumiał teatr, ale zaskakująco nie dawał poczucia przytulności tylko raczej budził nastrój przygnębienia i niepokoju. Moim zdaniem świetnie się komponując z pierwszym plakatem spektaklu:
źródło |
Scenografia właściwie nie istnieje, wykorzystano za to rekwizyty. Łóżko, na którym w pierwszej scenie leżała "opętana" córka pastora. Stół i palenisko podczas wydarzeń w domu Proctorów, czy krzesła i stoły w trakcie przesłuchań.
Na ścianach teatru wiszą informacje, że w podczas spektaklu używane są zioła. Rzeczywiście na samym początku przedstawienia pali je Tituba i później już do końca w sali unosił się przyjemny, przypominający kadzidło zapach.
Kostiumy są ciemne, bardzo proste i skromne, w końcu jesteśmy w purytańskiej osadzie.
Jednocześnie, mimo że jesteśmy świadkami polowania na czarownice, przedstawienie nie epatuje przemocą, co mi się bardzo podobało. Żadnych tortur, przesłuchań, egzekucji czy tryskającej krwi. Nawet sceny w więzieniu są stonowane i tylko stan kostiumów, szarych, miejscami podartych, wskazuje na to, co musiały przejść bohaterki.
Absolutnie nic nie mogę zarzucić aktorom. Wszyscy byli wspaniali w swoich rolach. Mi podobała się zwłaszcza grająca Abigail Williams Samantha Colley, dla której ten występ jest debiutem scenicznym. Przykuwała uwagę, była przekonująca i w niczym nie odbiegała od bardziej doświadczonych kolegów.
Na ścianach teatru wiszą informacje, że w podczas spektaklu używane są zioła. Rzeczywiście na samym początku przedstawienia pali je Tituba i później już do końca w sali unosił się przyjemny, przypominający kadzidło zapach.
Kostiumy są ciemne, bardzo proste i skromne, w końcu jesteśmy w purytańskiej osadzie.
Jednocześnie, mimo że jesteśmy świadkami polowania na czarownice, przedstawienie nie epatuje przemocą, co mi się bardzo podobało. Żadnych tortur, przesłuchań, egzekucji czy tryskającej krwi. Nawet sceny w więzieniu są stonowane i tylko stan kostiumów, szarych, miejscami podartych, wskazuje na to, co musiały przejść bohaterki.
Absolutnie nic nie mogę zarzucić aktorom. Wszyscy byli wspaniali w swoich rolach. Mi podobała się zwłaszcza grająca Abigail Williams Samantha Colley, dla której ten występ jest debiutem scenicznym. Przykuwała uwagę, była przekonująca i w niczym nie odbiegała od bardziej doświadczonych kolegów.
Richard Armitage gra bardzo, bardzo dobrze. Co prawda, nie jestem jego specjalną fanką, ale doceniam talent i umiejętności aktorskie.
"The Crucible" to druga sztuka Arthura Millera, którą miałam przyjemność oglądać na scenie. Poza tym, że za długa, adaptacja była bardzo dobra, choć moim zdaniem nie aż tak dobra, jak "A View from the Bridge" wystawiane wiosną w Young Vic.