Pokazywanie postów oznaczonych etykietą old vic. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą old vic. Pokaż wszystkie posty

środa, 15 listopada 2017

Rosenkrantz & Guildenstern Are Dead - recenzja po seansie

"Rosenkrantz & Guildenstern Are Dead" to sztuka Toma Stopparda sprzed 50 lat. Nazywana "Hamletem od kuchni", opowiada o dwóch dworzanach, którzy mieli odeskortować księcia do Anglii i jak wiemy, nie skończyli zbyt dobrze.



Tragikomedia doczekała się adaptacji filmowej w reżyserii autora (z Garym Oldmanem i Timem Rothem w rolach tytułowych), a latem tego roku była wystawiana w Old Vicu, na rocznicę swojej premiery w tym samym teatrze.
Spektakl w reżyserii Davida Leveaux zebrał całkiem niezłe recenzje, w większości czterogwiazdkowe, choć część krytyków otwarcie przyznawała, że ich oceny troszkę zabarwia nostalgia. Sam autor nadzorował prace nad przedstawieniem, w głównych rolach wystąpili Daniel Radcliffe i Joshua McGuire, wszystkim się podobało...
A my mamy kłopot.
Albowiem, cytując klasyka, "Jak zachwyca, kiedy nie zachwyca?"

zdjęcia z FB teatru
Z Tomem Stoppardem nam chyba zwyczajnie nie po drodze - co pokazuje nasza recenzja "Poważnego Problemu" sprzed kilku lat. Lubimy brytyjski humor, lubimy w teatrze (czy na seansach kinowych) nie tylko dobrze się bawić, ale też pomyśleć i zastanowić się, i nad sobą, i nad życiem. Lubimy przeżywać spektakle, angażować się w problemy bohaterów. To czego nie lubimy to nuda. A, niestety, "Rosenkrantz & Guildenstern nie żyją" zwyczajnie nas znudziło.

Możliwe, że taki był zamysł reżysera i twórcy, ale nawet te mądre przemyślenia i pytania (kiedy po raz pierwszy pomyślałeś o śmierci?) wypadały dziwnie płasko i nijako.
Niby czekanie tytułowych postaci można przyrównać do "Czekając na Godota", ale zabrakło w tym jakiegokolwiek napięcia, jakiejkolwiek refleksji poza przerzucaniem się tonami tekstu. Choć tym razem publiczność nie była nieustannie edukowana jak w przypadku "Poważnego Problemu", to widać już, że Stoppard nawet 50 lat temu, miał zamiłowanie do zawiłych elaboratów filozoficznych.
Tylko, że  słuchając reakcji publiczności w Londynie, a nawet w sali kinowej, przyznajemy, że jesteśmy w naszej ocenie odosobnione :)


Jednak nawet nas coś w spektaklu zaintrygowało - zaczęłyśmy się  zastanawiać jak bieżące wydarzenia wpływają na odbiór przedstawienia. Charyzmatyczny szef trupy aktorów, grany przez Davida Haiga, zdawał się swoją obecnością nawet nie tyle kraść, ile przytłaczać każdą scenę, w której występował. Ale gdy obłapiał jednego ze swoich podwładnych, gdy rzucał niedwuznaczne aluzje, gdy niemal wprost handlował jego wdziękami, to myśli same uciekały do spraw, które ostatnimi czasy wstrząsnęły Hollywood. A zwłaszcza do Kevina Spacey, który przez dziesięć lat pełnił funkcje dyrektora artystycznego teatru Old Vic. Oskarżenia kierowane w jego stronę zmusiły obecne szefostwo teatru do wystosowania oświadczenia i stworzenia programu pomocy dla możliwych kolejnych ofiar.
I nagle postać, która miała nas bawić i zachwycać, której powinniśmy kibicować nawet bardziej niż głównym bohaterom, zaczyna być postrzegana zupełnie inaczej. A fakt, że dzieje się to w tym teatrze i na tej scenie, nabiera zupełnie innego znaczenia, wykraczającego poza sam tekst sztuki.



Sam Old Vic Theatre jest jednym z naszych ulubionych teatrów. Mamy z niego masę wspomnień i  nawet "nasze" miejsca więc z nostalgiczną przyjemnością obejrzałyśmy krótki film wyemitowany przed przedstawieniem. 
Daniel Radcliffe i Joshua McGuire oprowadzali widzów po budynku Old Vic, zdradzili kilka sekretów zza kulis i sprawili, że jeszcze bardziej zatęskniłyśmy za dawno nieodwiedzanym Londynem. 


środa, 21 października 2015

High Society - recenzja

Powiedzieć o musicalu, że tworzy go muzyka to truizm. Ale w przypadku "High Society", gdyby nie melodie Cola Portera, zapewne zapomniałabym o spektaklu w trzy minuty po wyjściu z teatru. A tak, dzięki brawurowo wykonywanym przez aktorów piosenkach, przy akompaniamencie rozlokowanej na balkonach orkiestry, nadal jest ze mną.

Znacie "Filadelfijską opowieść"? To dokładnie ta historia: Tracy Lord wychodzi za mąż. Nic i nikt nie ma prawa zepsuć starannie zaplanowanego wesela, które ma być towarzyskim wydarzeniem sezonu. Cóż, z planami bywa różnie. Kiedy w weselny weekend w posiadłości zjawia się były mąż Tracy (nadal ulubieniec całej rodziny, szczególnie młodszej siostry panny młodej), para dziennikarzy (udająca przyjaciół rodziny) planuje napisać relację z wesela i w raczej mało pochlebnym tonie pokazać bajeczne życie "bogatych i sławnych", zaś pan Lord postanawia wrócić na łono rodziny, którą porzucił dla kochanki - oczywiście wszystko zaczyna wymykać się spod kontroli. A widz bawi się wyśmienicie, oglądając tą rozśpiewaną, kolorową katastrofę  (no może poza momentem, kiedy na scenie jedzono śniadanie i po teatrze rozchodził się smakowity zapach bekonu - wtedy nie było mi do śmiechu). 
 
wszystkie zdjęcia stąd

Opowiadana na scenie historia nie zmuszała do zbyt głębokich refleksji. Stanowiła za to idealną, lekką rozrywkę na wakacyjny wieczór, ciesząc i ucho i oko. Kostiumy były śliczne i kolorowe, idealnie pasujące do toczącej się w latach 30-stych ubiegłego wieku akcji. Prosta scenografia, właściwie rekwizyty, non stop wnoszone i znoszone ze sceny, przenosiły widzów do posiadłości amerykańskich milionerów. Było barwnie, zabawnie, chwilami wzruszająco. Trochę jak "Trzy dni na wsi", tylko tym razem zakończenie było mniej słodko-gorzkie. 



Spektakl w reżyserii Marii Friedman spotkał się z pozytywnym odbiorem widzów i krytyków. Zebrał dobre, często cztero gwiazdkowe recenzje, ale nie był pozbawiony wad: drugi akt był moim zdaniem nieco słabszy od pierwszego, a bardzo skomplikowany i zapierający początkowo dech numer taneczny na wstępie, jednak ciut za długi. W pewnym momencie chciałam już po prostu dowiedzieć się co dalej, zamiast oglądać popis taneczny kolejnej osoby. 

Ciekawym zabiegiem było rozpoczęcie obu aktów, kiedy widzowie dopiero zajmowali miejsca. Na scenie pojawiał się Joe Stilgoe (Joey Powell), żartował z publicznością, grał na fortepianie i śpiewał, wprowadzał luźną atmosferę i sprawiał, że widzowie czuli się częścią sztuki. 



Mocną stroną spektaklu byli aktorzy. Rupert Young, czyli C K Dexter Haven uroczy, choć nie pozbawiony wad pierwszy mąż Tracy. Ellie Bamber (Dinah Lord - nastoletnia siostra Tracy) kradła każdą scenę, w której się pojawiła. I oczywiście sama Tracy, zachwycająca Kate Fleetwood (nie mogę się doczekać Medei w jej interpretacji).
"High Society" było wystawiane tego lata na deskach teatru Old Vic.




wtorek, 21 kwietnia 2015

Old Vic, nowy sezon

Dopiero co zastanawiałyśmy się, kiedy poznamy plany teatru Old Vic na najbliższe miesiące i oto są. 

źródło

1. "Future Conditional" - Tamsin Oglesby, 01 września - 03 października, reżyseria  Matthew Warchus, wystąpi Rob Brydon i 23 młodych wykonawców. 

"Future Conditional" próbuje rozwiązać zagadkę, jaką jest brytyjski system szkolnictwa. Na scenie pojawia się wiele postaci, wśród nich: rodzice, nauczyciele i Alia - młoda, niezwykle sprytna uciekinierka z Afganistanu, jednocześnie, najnowszy członek brytyjskiej Education Research Board. Alia ma kilka, dość radykalnych, pomysłów na to, co zrobić aby brytyjskie szkoły znów zajęły należnie im miejsce w światowym systemie szkolnictwa. Ale czy system gotowy jest przyjąć rady uczennicy? (...) "Future Conditional" dowodzi, że jeśli chodzi o edukację, wszyscy mamy jeszcze sporo do nauczenia się. 

2. "The Hairy Ape"  - Eugene O’Neill, 17 października - 21 listopada, reżyseria Richard Jones.

Ponadczasowa klasyka o podziale klasowym i poszukiwaniu tożsamości. 
(wiki)

3. "Dr. Seuss's The Lorax" - adaptacja David Greig, 02 grudnia - 16 stycznia 2016, reżyseria Max Webster.

Zainspirowany klasyczną opowieścią Dr. Seussa, "The Lorax" opowiada historię wąsatego stworka, który próbuje chronić Ziemię przed chciwym biznesmen znanym jako The Once-ler. (..) "The Lorax" łączy teatr, piosenki i humor, tworząc bożonarodzeniowy spektakl z przesłaniem, które trafi do widzów w każdym wieku.

4. "The Master Builder" - Henryk Ibsen (adaptacja David Hare), reżyseria Matthew Warchus, w roli tytułowej wystąpi Ralph Fiennes 

5. "The Caretaker" - Harold Pinter, reżyseria Matthew Warchus, wystąpi Timothy Spall.

6. "Groundhog Day" (musical) - Matthew Warchus, Tim Minchin, Peter Darling i Rob Howell, czterech z twórców hitu "Matilda The Musical", ponownie łączy siły by z pomocą Dannego Rubina zaadaptować na scenę film z 1993 roku.

7. "Jekyl and Hyde" (dance thriller) - choreografia Drew McOnie, muzyka Grant Olding.

8. "Rise" The Old Vic Community Company Show - reżyseria Alexander Ferris.

Dwustu londyńczyków na tydzień przejmie teatr by na jego scenie zaprezentować prawdziwy kalejdoskop pomysłów, dyskusji i opowieści skupiających się w okół nowej, epickiej produkcji badającej nasz związek ze środowiskiem. Używając muzyki, ruchu i rowerów "Rise" zbada jak żyje się w mieście, w którym rośnie temperatura. 

Zapowiedziano także atrakcje dodatkowe.
W niedzielne wieczory odbywać się będą "The Old Vic Variety Nights", podczas których można będzie oglądać występy różnorodnych artystów z całego świata. 
"Variety Nights" mają nawiązywać do czasów gdy Old Vic był Teatrem Królewskim prezentującym: muzykę, magię, 'kaprysy i dziwactwa'. 

W kolejnych sezonach możemy spodziewać się wznowienia m.in. świętowania 50 rocznicy "Rosencrantz and Guildenstern Are Dead" Toma Stopparda czy musicalu opartego na filmie "Pride".

Publiczna sprzedaż biletów rozpocznie się w południe 12 maja na stronie teatru. 

Jak widać nie wiemy jeszcze zbyt dużo, ale pierwszy sezon pod wodzą nowego dyrektora artystycznego (Matthew Warchusa) wydaje się nam ciekawy i zróżnicowany, od klasyki po nowe musicale, tylko Szekspira brak ;)

czwartek, 22 stycznia 2015

Clarence Darrow raz jeszcze

Sztuka, która na scenie teatru Old Vic gościła wiosną ubiegłego roku wraca. Przez sześć tygodni od 3 marca do 11 kwietnia będzie można oglądać Kevina Spacey w roli charyzmatycznego prawnika. Bilety w cenach od 10 do 65 funtów, sprzedaż publiczna od 30 stycznia.  

źródło

czwartek, 4 września 2014

The Crucible - recenzja

Dalej miałam katar i być może dlatego przedstawienie nie zachwyciło mnie aż tak, jak profesjonalnych krytyków:


Mam wobec spektaklu właściwie jeden zarzut - jego długość. Trzy i pół godziny to naprawdę dużo, szczególnie, że moim zdaniem, w kilku momentach można było przyspieszyć. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, iż powolne i spokojne przejścia między scenami czy senne zmiany dekoracji miały budować nastrój i klimat spektaklu. Jednak mnie nużyły i, trochę wstyd się przyznać, od połowy drugiego aktu miałam w głowie jedną myśl: kończcie, chcę iść do domu!
Nastrój budowało nie tylko tempo spektaklu, ale i wygląd teatru, który wprawił mnie w dość duże zaskoczenie.
Kiedy byłam tam zimą, Old Vic był bardzo tradycyjny: podwyższona, prostokątna scena i przed nią widownia. Teraz scena jest okrągła i na tym samym poziomie, co miejsca widzów w pierwszych rzędach, a aktorzy poruszają się pomiędzy publicznością.
źródło
Dodatkowo na ścianach i balustradach balkonów porozwieszano duże ilości szarego materiału, który wytłumiał teatr, ale zaskakująco nie dawał poczucia przytulności tylko raczej budził nastrój przygnębienia i niepokoju. Moim zdaniem świetnie się komponując z pierwszym plakatem spektaklu:
źródło

Scenografia właściwie nie istnieje, wykorzystano za to rekwizyty. Łóżko, na którym w pierwszej scenie leżała "opętana" córka pastora. Stół i palenisko podczas wydarzeń w domu Proctorów, czy krzesła i stoły w trakcie przesłuchań.
Na ścianach teatru wiszą informacje, że w podczas spektaklu używane są zioła. Rzeczywiście na samym początku przedstawienia pali je Tituba i później już do końca w sali unosił się przyjemny, przypominający kadzidło zapach.
Kostiumy są ciemne, bardzo proste i skromne, w końcu jesteśmy w purytańskiej osadzie.
Jednocześnie, mimo że jesteśmy świadkami polowania na czarownice, przedstawienie nie epatuje przemocą, co mi się bardzo podobało. Żadnych tortur, przesłuchań, egzekucji czy tryskającej krwi. Nawet sceny w więzieniu są stonowane i tylko stan kostiumów, szarych, miejscami podartych, wskazuje na to, co musiały przejść bohaterki.
Absolutnie nic nie mogę zarzucić aktorom. Wszyscy byli wspaniali w swoich rolach. Mi podobała się zwłaszcza grająca Abigail Williams Samantha Colley, dla której ten występ jest debiutem scenicznym. Przykuwała uwagę, była przekonująca i w niczym nie odbiegała od bardziej doświadczonych kolegów.



Richard Armitage gra bardzo, bardzo dobrze. Co prawda, nie jestem jego specjalną fanką, ale doceniam talent i umiejętności aktorskie.
"The Crucible"  to druga sztuka Arthura Millera, którą miałam przyjemność oglądać na scenie. Poza tym, że za długa, adaptacja była bardzo dobra, choć moim zdaniem nie aż tak dobra, jak "A View from the Bridge" wystawiane wiosną w Young Vic.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Richard Armitage w" The Crucible"

The Old Vic ma dziś dzień dobroci. Najpierw rzucono kolejną pulę biletów na sztukę "Clarence Darrow".
A teraz ogłoszono, iż odtwórcą roli Johna Proctora w "The Crucible" będzie sam Thorin Dębowa Tarcza.
Kiedy tydzień temu kupowałam bilety nie spodziewałam się, że w obsadzie czeka mnie aż tak przyjemna niespodzianka. Tym razem naprawdę wybierałam się "na sztukę".

(zdjęcie ze strony Old Vic)
Spektakl będzie można oglądać od 24 czerwca do 13 września tego roku.