Young Vic wyrasta na mój ulubiony teatr - dwa spektakle, dwa zachwyty. W maju "A View from the Brigde" a teraz "Streetcar Named Desire". Piałyśmy o tym spektaklu od zimy, z uwagą śledziłyśmy wszystkie doniesienia a ja czekałam na niego na równi z "Medeą". Podobnie jak w przypadku greckiej tragedii przyciągnęła mnie obsada.
Gillian Anderson występowała już wcześniej na West Endzie, ale nie zbierała przesadnie entuzjastycznych recenzji. Tym razem była niesamowita. Wg plotek, na które trafiła Ania1 obok Helen McCrory i Carey Mulligan, Gillian jest aktorką najczęściej typowaną do tegorocznych nagród teatralnych. I w pelni się zgadzam. Jako Blanche była krucha i twarda, flirtująca i zagubiona. A ostatnia scena podczas której wolnym krokiem obchodziła cały teatr wywoływała dreszcze.
Ben Foster jest jednym z moich ulubieńców. Nie jest typowym filmowym przystojniaczkiem, ale ma w sobie to coś i umie grać. Jego Stanley nie jest tak seksowny i pociągający na pierwszy rzut oka, jak np. filmowy w wykonaniu Brando, ale jest bardzo przekonujący. I mimo, że daleko mu do rycerza w lśniącej zbroi, a jego zachowanie wiele razy wywoływało mój sprzeciw, to jednocześnie budził sympatię.
Nie znałam wcześniej Vanessy Kirby grającej Stellę, ale zupełnie mnie podbiła. Patrząc na jej postać: uroczą, pełną energii i radości, widz od razu rozumie czemu Blanche i Stanley rywalizują o jej uwagę. Lawirująca między mężem a siostrą, pragnąca zaopiekować się wszystkimi, była tą postacią, której kibicowałam.
Pozostała obsada była dobra, ale nikt nie przyciągnął mojej uwagi.
Jednym z powodów, dla których kocham YV są ceny biletów. Za 38 funtów miałam miejsce w pierwszym rzędzie, dzięki temu chwilami byłam naprawdę blisko aktorów.
Ustawiona na środku sali scena była mieszkaniem Stelli i Stanleya. Kuchnia, sypialnia i łazienka oddzielone od siebie drzwiami, ale nie otoczone ścianami więc widzowie mogli bez przeszkód obserwować akcję. Do tego zastosowano zabieg, z jakim nie spotkałam się wcześniej, scena wolno wirując była nieustannie w ruchu.
Samo wyposażenie miszkania oraz kostiumy były na tyle uniwersalne, że trudno mi określić dokładny czas osadzenia akcji.
Całe przedstawienie ma ciut mroczny, duszny klimat a muzyka idealnie do niego pasuje. Znane i mniej znane piosenki podkeślają dynamikę i dramatyzm scen. Playlista słuchana niezależnie nie robi aż takiego wrażenia, ale zainteresowani mogą ją znaleźć tutaj.
Wygląda na to, że długość to jednak nie wszystko. Przedstawienie trwa tylko 15 minut krócej niż "Crucible", ale tym razem absolutnie mi się nie dłużyło. Wręcz przeciwnie, byłam zaskoczona, że to już koniec.
Cały spektakl podobał mi się bardzo i niecierpliwie czekam aż ktoś w NT wpadnie na pomysł, żeby zacząć wydawać nagrane spektakle na dvd.
16 września spektakl został zarejestrowany i wyświetlany w brytyjskich kinach w cyklu NT Live. U nas, do Multikina, można się wybrać już 16 października. Pamiętajcie też o sprawdzaniu repertuarów lokalnych kin studyjnych.