piątek, 10 października 2014

The Wolf From The Door - recenzja

Jerwood Theatre Upstairs to druga część teatru Royal Court. Mieści się na poddaszu i jest naprawdę maleńki - niewielka scena i kilka rzędów ławek, w których zasiadają widzowie. W zależności od aranżacji mieści maksymalnie 85 osób, na  naszym spektaklu było ich około 70. Donmar Warehouse to przy tym moloch. Miejsca nie są numerowane, siada się na zasadzie "kto pierwszy ten lepszy". 

Scenografia przedstawienia była bardzo prosta. Po bokach dwa białe namioty służące za za garderoby i przechowalnie rekwizytów, na tylnej ścianie ekran, na którym wyświetlane są zdjęcia, pokazujące gdzie w danej dzieje się akcja. Na samej scenie znajdują się jedynie cztery krzesła i dwa stoły, które przestawiane przez aktorów, zmieniają przestrzeń wydarzeń, od stacji kolejowej przez taksówkę, salony, aż po miasto zniszczone rewolucją. 

wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony spektaklu

Lady Catherine (Anna Chancellor) i Leo (Calvin Demba) spotykają się na dworcu. On ją oskarża że go śledziła, ona jest speszona i tajemnicza. Niebawem dowiadujemy się że Lady Catherine pomaga zorganizować rewolucję, która ma swoim zasięgiem objąć cały kraj i wywrócić dotychczasowy porządek społeczny. Leo, chłopak znikąd, bez nazwiska, bez przeszłości, bez korzeni, zostaje jej podopiecznym, uczniem i pomocnikiem. W sztuce, oprócz Anny i Calvina gra jeszcze dwójka aktorów: Sophie Russell i Pearce Quigley. Oni wcielają się we wszystkie pozostałe postacie - od przyjaciół z wyższych sfer, poprzez kasjerkę i menadżera w Tesco, policjantkę i taksówkarza, biskupa i jego gospodynię, fanów historycznych bitew po przybocznych nowego władcy. A i tak mam wrażenie, że o kilku bohaterach zapomniałyśmy. 


Lady Catherine w wykonaniu Anny, to kobieta pełna klasy, walcząca o swoje przekonania i wykorzystująca do tego celu wszelkie możliwe środki. Leo jest niemal postacią z papieru, manekinem. Tak jakby dopiero przebywanie w towarzystwie Catherine kreowało go jako osobę. Na początku zaznacza, że nie śpi i nie je. Nie poci się i nie brudzi. Później jednak widzimy jak z początku niechętnie, później z coraz większym apetytem pochłania kolejne potrawy*. Leo został upatrzony na lidera nowego porządku. On jest nieskażony żadnymi przekonaniami, wpływami czy powiązaniami. Jest znikąd i państwo które stworzy ma zawierać tylko te rzeczy, które sam lubi.



Cała pieczołowicie przygotowywana rewolucja ma skutkować wyniesieniem dotychczasowej klasy pracującej, zwykłych szarych ludzi i zniszczeniem uprzywilejowanych: dziennikarzy, klasy rządzącej i wyższych sfer. Zaskakująco jednak dużo członków tej ostatniej grupy pomaga w przygotowaniach. Jednym z nich jest wspomniany już biskup. Planuje on utopić się w morzu, zdając sobie sprawę, że musi być jedną z pierwszych ofiar. Wie jednak także, że zabójstwo jest grzechem i nie chce obciążać sumienia oprawcy swoją śmiercią. 

Charakterystyczną rzeczą dla tej sztuki jest zupełny brak krwi. Nie zostało pokazane żadne z morderstw. Widzimy Leo zamachującego się mieczem, następuje wyciemnienie, głos z offu mówi "Leo jednym ruchem ściął głowę menadżera Tesco", zapala się światło, menadżer leży, kasjerka krzyczy. Wiele osób krytykowało takie rozwiązanie, nam ono bardzo się spodobało. Podkreśla umowność wydarzeń, jest też kolejnym okiem puszczonym do widza. Bardzo ciekawa jest scena, kiedy cała czwórka aktorów stoi na środku i chórem opowiada historię ludzi, którzy obudzili się i dopiero po wyjściu z domu zorientowali się, że trwają zamieszki. Ich zachowanie, strach o dzieci, powrót do domu, chwila zastanowienia czy nie odwiedzić szefa dzierżąc w dłoni szpikulec jest bardzo zwyczajne, bardzo ludzkie. I ponownie dziennikarze skrytykowali tę scenę, dla nas ona idealnie wpasowywała się w nie do końca rzeczywisty i poważny klimat przedstawienia. 


Autorem "The Wolf From The Door" jest Rory Mullarky, młody brytyjski dramatopisarz. Za tę właśnie sztukę wygrał George Devine Award, a także odebrał tzw. Pinter Commission, doroczną nagrodę wręczaną przez lady Antonię Fraser, wdowę po Haroldzie Pinterze, ufundowaną by wspierać młodych twórców.

Sztuka zebrała bardzo średnie recenzje: trzy i dwugwiazdkowe. Krytykom nie podobała się historia, jednogłośnie za to chwalili aktorstwo. My zastanawiałyśmy się, czy fakt, że obie tak doskonale się na spektaklu bawiłyśmy, nie jest związany z trzema rzeczami. Po pierwsze ta sztuka nieustannie wbija szpile w "angielskość". Widzowie z zewnątrz nie obrywają aż tak, jak rodowici Brytyjczycy. Po drugie, obie pracujemy w budżetówce i wiedziałyśmy, że w nadchodzącej rewolucji to my byłybyśmy wygrane :)

Trzecią rzeczą, która również mogła wpłynąć na nasz bardzo pozytywny odbiór spektaklu były głośne wybuchy śmiechu dochodzące z rzędu za nami. Toby Stephens, który wybrał się do teatru w zwykłe czwartkowe popołudnie, bawił się równie dobrze jak my.
Po spektaklu, w trójkę czekaliśmy na stage door na Annę Chancellor. Wykorzystałyśmy ten czas do krótkiej rozmowy. Toby przyznał, że sztuka mu się podobała, była zabawna, a jednocześnie prowokująca kłopotliwe pytania i niepokojąca. Ale bawił się na niej bardzo dobrze i aż sam był tym zaskoczony. A później wybiegła Anna, a my, nie chcąc przeszkadzać niedawnym partnerom scenicznym, grzecznie czekałyśmy na swoją kolej. 

taki widoczek ze stage door :)

Gdy wreszcie Anna była wolna i podeszła do nas, miałyśmy kolejna okazję porozmawiać o przedstawieniu. Przyznała, że zdaje sobie sprawę, że to nie jest hit, że ta sztuka nie jest dla każdego i może wydawać się kontrowersyjna, ale bardzo ją cieszy, że nam się tak podobało. A jej radosne "Ha! We are three Annas" to była przysłowiowa wisienka na torcie. Rozstałyśmy się ze śmiechem, Anna poszła odpocząć przed wieczornym spektaklem, my miałyśmy do załatwienia bardzo pilną sprawę*.

"The Wolf From The Door" będzie wystawiany do 1 listopada. Można na nią jednak kupić tylko poniedziałkowe, dzienne bilety za £10.

* ...Oni w tej sztuce jedli i jedli, coraz bardziej smakowite potrawy. W efekcie po spektaklu musiałyśmy szybko nabyć dużą pizzę, gdyż z głodu ledwo mogłyśmy myśleć :)