Po linearnej akcji "Jamesa I", pierwszy akt sztuki opowiadającej o jego
synu i następcy Jamesie II jest dla wielu widzów szokiem. Wydarzenia i czasy
mieszają się, a publiczność może się poczuć ciut przytłoczona.
między przyjaźnią a miłością jest czasem bardzo cienka nić, dla niektórych niewidoczna...
(wszystkie zdjęcia ze strony National Theatre)
Dla
ułatwienia, na wstępie, skrót historyczny: James I zginął nagłą,
brutalną śmiercią z rąk buntowników. Jego następca miał wtedy niecałe
siedem lat. Królowa Joan, zdołała jeszcze pomścić męża, ale nie udało
jej się zostać samodzielną regentką. Szkoccy panowie jej, Angielce,
nigdy nie pozwoliliby rządzić. Dzieciństwo Jamesa II nie należało
do łatwych i radosnych. Nieletni monarcha był pionkiem w rozgrywkach
spragnionych władzy możnych. Kto miał króla, ten miał władzę. Rządzono w
jego imieniu i za niego, zupełnie nie licząc się z jego zdaniem.
Morderstwo ojca było pierwszym z wielu brutalnych, traumatycznych
zdarzeń w życiu młodego króla.
koszmary Jamiego są prawdziwie koszmarne
Kukiełka małego Jamiego, także miała charakterystyczne znamię na twarzy, a Annabelli - wspaniałe rude włosy (drugie zdjęcie stąd, gdzie jest więcej fotografii kukiełek)
Drugi
akt sztuki konstrukcją przypomina "Jamesa I" - zamiast retrospekcji,
wspomnień i sennych koszmarów opowiada konkretną historię.
Podobnie
jak pierwsza sztuka, "James II" jest wielobarwny i wielowątkowy. Mamy:
młodych małżonków, starych przyjaciół, knujących możnych, przejmującą
opowieść o relacjach ojca i syna, historię o przyjaźni i lojalności. I o
tym, że ludzie się zmieniają.
Mogłybyśmy
powtórzyć zdanie z poprzedniej recenzji, że mocną stroną spektaklu są postaci. Zarówno starzy znajomi: Meg czy Isabella, jak i nowi bohaterowie:
żona i siostra Jamesa, czy młody William Douglas. Oni wszyscy są
napisani i zagrani po prostu wspaniale.
Po
raz pierwszy można docenić jak sprytnym zagraniem było powierzenie
różnych ról w "The James Plays" tej samej obsadzie. W Jamesa II wciela się Andrew
Rothney, ten sam, który w pierwszej części trylogii grał okrutnego syna
Isabelli Stewart. Tym razem Isabella (jeszcze bardziej rewelacyjna
Blythe Duff) jest szaloną, siwą więźniarką, mieszkanką odosobnionego
pokoju w wieży, do którego coś nieustannie przyciąga młodego króla.
Isabella nic się nie zmieniła, mimo szaleństwa nadal jest przebiegła,
prowokuje chłopaka, przeinacza historię na swoją korzyść, zmusza go do
zadawania niewygodnych pytań. W jednej ze scen spogląda na Jamesa i
stwierdza "wyglądasz zupełnie jak mój syn, jak mój Walter". A widzowie,
którzy widzieli poprzednią część, doskonale rozumieją, jak niebezpieczne
jest to podobieństwo.
Joan, która całe swoje życie miała tylko jedno jedyne pragnienie
Królowa
Joan (nadal grana przez Stephanie Hyam), straciła wiele ze swojego
uroku naiwnej dziewczyny. Niezmienne pozostaje jedynie jej pragnienie bezpieczeństwa. Tak
silne, że by móc wyjść za Johna Stewarta, godzi się nawet oddać dzieci szkockim
możnym. Zdrada, której Meg nie wybaczy jej nigdy. Joan pojawia się
później w koszmarach Jamesa, spowodowanych jadem sączonym przez Isabellę, jako kobieta bez żadnej moralności, oddająca się każdemu. W drugim
akcie ta sama aktorka, tylko w blond peruce gra młodziutką francuską
żonę króla, Mary. Beztroska i odważna, jest dokładnie tym, czego James
potrzebuje. To ona pokazuje mu, że nie można się bać, że tu i teraz jest
ważniejsze niż jakiekolwiek majaki. Tego samego uczy swoją młodziutką
szwagierkę Annabellę (Rona Morrison), odesłaną do domu przez
narzeczonego, nieśmiałą i nieszczęśliwą.
Ale
główną osią sztuki są relacje między królem a klanem Douglasów.
Najpierw krwawe morderstwo w czasie uczty Earla i jego młodszego brata,
których młodziutki Jamie traktował jak bohaterów. Później przyjaźń,
niemal braterstwo z Williamem Douglasem (Mark Rowley). Przyjaźń, która
zaczęła się jako spotkanie dwóch nieszczęśliwych, zagubionych chłopców, a
przerodziła się w niezwykle silną więź. Taką, której nie da się zerwać
bez ofiar.
Nie
tylko zmienił się styl opowiadania historii, zmieniła się też
scenografia. Ściany zamku, zamiast znanych z pierwszej części okien i
drzwi, straszą nieregularnymi wyrwami. Niemal cały pierwszy akt odbywa
się w oparach, w ciemnościach przerywanych nagłymi snopami światła. Zapierające dech układy choreograficzne ze skrzyniami, w których chronił się młody James, jeszcze bardziej dezorientują widza. Przez scenę przewija się tłum ubranych na czarno postaci, w
makabrycznych makijażach, mamy półnagiego mężczyznę z głową byka i
przede wszystkim drewniane kukiełki dzieci, uczestniczące w wydarzeniach
często wbrew swojej woli. Każda scena może okazać się czymś innym niż
się wydaje, każda postać może skrywać inne oblicze. Miecz wbity w scenę
nie zmienił swojego miejsca, jednak czasem spomiędzy oparów widać tylko
jego zarys.
Drugi akt z radosnymi obchodami tytułowego święta, z prostą
historią o dorastaniu, odpowiedzialności, miłości i władzy, wydaje się
momentami zupełnie innym spektaklem. Jednak koszmary senne mają to do siebie,
że nigdy tak naprawdę całkowicie nie znikają...
James II jest najtrudniejszą i najbardziej niepokojącą sztuką z całej trylogii. Wyszłyśmy z teatru niezwykle poruszone, a jednocześnie z niezwykle silnym pragnieniem by zobaczyć ciąg dalszy. Na to jednak przyszło nam czekać aż do popołudnia następnego dnia.
Aby pozostać w szkockich klimatach, przed teatrem, wybrałyśmy się do kina, na "What We Did On Our Holiday", ale o tym powstanie specjalny, osobny wpis na naszym fb :)