To miała być zabawna notka, nie do końca poprawnie napisana: recenzja która poszła źle tak samo jak sztuka. Jednak doszłyśmy do wniosku, że "The Play That Goes Wrong" jest tak dużym ewenementem, iż zasługuje na porządną recenzję. I tylko pierwsze zdanie rozpoczniemy od "więc" bo zupełnie serio o tym spektaklu pisać nie można :)
Więc wszystko zaczęło się w 2012 roku, w małym teatrzyku nad pubem Old Red Lion w północnym Londynie. Henry Lewis, Jonathan Sayer i Henry Shields za dnia pracowali za barem, lub jako telemarketerzy, a wieczorami występowali w napisanej i wyreżyserowanej przez siebie jednoaktówce "Morderstwo przed Świętami". Sztuka okazała się wielkim sukcesem, zmieniła tytuł na "The Play That Goes Wrong", trafiła do Trafalgar Studios, zdobyła nagrodę Whats On Stage dla najlepszej nowej komedii i ruszyła w trasę po kraju. We wrześniu 2014 roku powróciła na West End, w dłuższej, dwuaktowej wersji, z powiększoną obsadą. I zaledwie po kilku tygodniach wystawiania zwróciły się wszystkie poniesione wydatki (250000 funtów), a spektakl zaczął zarabiać na siebie. Całkiem nieźle jak na przedstawienie bez żadnych znanych nazwisk, którego sloganem reklamowym jest "OSZCZĘDŹ PIENIĄDZE - ZOSTAŃ W DOMU".
A o co ta cała wrzawa? Otóż "Cornley Polytechnic Drama Society" postanawia wystawić wielki hit: sztukę o morderstwie i namiętnościach, czas akcji - rok 1920. My, widzowie jesteśmy zaproszeni na spektakl premierowy, powitani przemową reżysera (mówiącego z pretensjonalnym francuskim akcentem) i zapewnieni o niezwykle wysokim poziome artystycznym przedstawienia, który przyjdzie nam zobaczyć.
Pierwsze przesłanki, że to jednak nie do końca prawda, pojawiły się już 15 minut wcześniej. W czasie gdy widzowie zajmowali miejsce, na scenie (wystylizowanej na bibliotekę w rezydencji: kanapa i kominek, mały pokoik na piętrze i prowadząca do niego winda, majestatyczne okno z ciężkimi kotarami) nadal wrzała praca: podklejano rekwizyty, przybijano podłogę, a część obsady chodziła wśród publiczności szukając zagubionego psa
dumna obsada - aktorzy i technicy: specjaliści od rekwizytów i efektów świetlnych i dźwiękowych, które jak można się domyślić, także poszły źle :)
Wreszcie przedstawienie się rozpoczęło... i jak sama nazwa wskazuje poszło źle.
Nie, wróć.
SPEKTAKULARNIE ŹLE.
Pomyślcie o dowolnej katastrofie jaka może się przydarzyć na scenie w czasie premiery. Pomnóżcie to razy sto. A i tak nie będziecie nawet blisko tego co oglądałyśmy w Duchess Theatre.
Odpadające w najmniej sprzyjającym momencie dekoracje, to tylko malutki wierzchołek góry mniej lub bardziej nieszczęśliwych wypadków.
Na scenie naprawdę działo się WSZYSTKO.
Nie wolno na to przedstawienie przyjść najedzonym. Nie wolno pić w trakcie. Warto wcześniej poćwiczyć szybkie, głębokie oddychanie, bo czasem pomiędzy wybuchami śmiechu biedny widz ma tylko sekundę by nabrać powietrza. Całość jest tak cudownie absurdalna, tak nieprzyzwoicie zabawna, że już po pierwszym akcie kiwałyśmy się żałośnie na naszych miejscach, zalane łzami ze śmiechu. Nigdy wcześniej w teatrze mój makijaż nie został zrujnowany tak doszczętnie.
Naszym zdaniem ta sztuka to jedno z tegorocznych must see, idźcie koniecznie. Zabierzcie mamę, ciocię, babcię, dziecko, tatę, wujka, dziadka, sąsiadów nawet jeśli nie znają angielskiego. Slapstick, zwłaszcza tak perfekcyjnie zagrany, jest zrozumiały dla wszystkich.
"The Play That Goes Wrong" będzie wystawiana w Duchess Theatre do września 2015*. Bilety na spektakle nie są drogie (to był jeden z warunków jakie postawili aktorzy, pamiętający dobrze pracę za minimalną pensję) i można kupować je online. Najniższa cena to 20 funtów, ale często trafiają się promocję i już za 15 funtów (np. tu) można dostać bilety na balkon (polecamy przedostatni rząd) skąd wszystko rewelacyjnie widać gdyż Duchess nie jest dużym teatrem (troszkę gorzej z rzędu ostatniego, w chwilach gdy akcja przenosi się do pokoiku na górze, trzeba się lekko pochylić). Ważna informacja - w przeciwieństwie do większości teatrów sztuka jest wystawiana także w niedzielę.
Opuszczałyśmy teatr we wspaniałych humorach, obolałe ze śmiechu. Jednak to nie był koniec. W drzwiach teatru pożegnały nas potykacze z takimi oto plakatami:
Obsługa pobliskiego Tesco nie była wcale zdziwiona widząc dwie chichoczące, zapłakane dziewczyny. W końcu klientów w podobnym stanie muszą widywać każdego wieczora.
*O ile nie dłużej, cytując Nicę Burns z teatru Duchess: "Ta sztuka to mały klejnot, napisany i zagrany przez grupę bezrobotnych absolwentów LAMDA, jest ku zaskoczeniu swoich twórców, na najlepszej drodze do zostania najbardziej popularną produkcją dekady w naszym teatrze. Bardzo mnie to cieszy. Tak jak publiczność. [Twórcy] mówią mi, że nikt inny ich nie zatrudni, cóż wobec tego w Duchess będzie można ich oglądać jeszcze przez długi czas"
Dla tych, których powyższa recenzja nie przekonała, bardzo poważny zwiastun.