środa, 11 marca 2015

Miss Havisham’s Expectations - recenzja

Widownia Studio 2, mniejszej sali teatru Trafalgar, mieści 100 osób. Dzięki temu spektakle wystawiane są w bardzo kameralnej, prawie intymnej atmosferze. Sztuka Di Sherlock (autorka i jednocześnie reżyserka przedstawienia) "Miss Havisham’s Expectations" idealnie pasowała do tego miejsca. Sztuka wystawiana była jako część świątecznego cyklu teatru "Dickens with a Difference". Drugiej ze sztuk ("Sikes & Nancy") nie widziałam, ale "Miss Havisham’s Expectations" podobało mi się bardzo.




Trwający około godziny monodram to popis aktorski Lindy Marlowe. Jej Norma Havisham przełamuje czwartą ścianę, dzieli się z widzami swoimi wspomnieniami, marzeniami, opowiada co nią kierowało, przedstawia doskonale znaną z książki historię - ale ze swojej perspektywy. Nie szczędzi przy tym złośliwości pod adresem swojego twórcy. Nie jest ona fanką Dickensa, oj nie. 


Co było dla mnie pewnym zaskoczeniem, to fakt, że sztuka jest dość zabawna, w pewnej chwili Marlowe wykonuje nawet magiczną sztuczkę.  

Wizualnie spektakl był bardzo prosty. Scena była prawie pusta. Wykorzystano tylko kilka,  kostiumów, które aktorka zmieniała nie przestając snuć swojej opowieści.
W tak niewielkiej przestrzeni łatwo było panować nad widzami i nawiązać z nimi kontakt. Linda zrobiła to już na wejściu. Ubrana w poszarzałą i potarganą suknię ślubną  weszła na salę bocznymi drzwiami, stanęła na scenie i odezwała się dopiero gdy wszyscy ją zauważyli i na niej skupili uwagę. Zresztą opuściła scenę w ten sam sposób, ale w przeciwieństwie do Tobiasa Menzisa wróciła żeby się ukłonić.