piątek, 22 maja 2015

The Hard Problem - recenzja po seansie

Pierwsza od 9 lat sztuka Toma Stopparda, dramatopisarza niemal czczonego na Wyspach, była bardzo oczekiwana przez teatralny światek. Fakt, że wraca do National Theatre, gdzie 12 lat temu święcił triumfy z trylogią "The Coast of Utopia", a jego dramat będzie jednocześnie ostatnim spektaklem wyreżyserowanym przez Nicholasa Hytnera jako dyrektora artystycznego NT, tylko podgrzewał atmosferę. Zdecydowano się wystawić "Poważny Problem" w Dorfman Theatre - najmniejszej przestrzeni w NT, ale jednocześnie najłatwiejszej do zaadaptowania na różne potrzeby. Obsada była mieszanką młodych, wybijających się teatralnych aktorów i starszych wyjadaczy scenicznych. Bilety rozeszły się w mig, oczekiwanie sięgnęło zenitu i... balon pękł z dość dużym hukiem.

wszystkie zdjęcia pochodzą stąd

Po premierze spektaklu w prasie ukazały się bardzo mieszane recenzje - pojawiały się cztery gwiazdki, ale zdarzały się też ledwie dwie. Oliwy do ognia dolał sam dramatopisarz, mówiąc, że musiał specjalnie zrobić sztukę głupszą niż planował, by dostosować ją do poziomu mniej inteligentnej współczesnej publiczności. I jak ciężką pracą było kilkukrotne przepisywanie scen, by odbiorcy nie uznali przedstawienia za trudne i niezrozumiałe.

Rozpętało to swoistą burzę w mediach, wielu dziennikarzy, a nawet inni dramatopisarze, jak Michael Frayn, ruszyło do polemiki mówiąc, że współczesna publiczność jest tak samo mądra jak dawniej, a nawet łatwiej łapie aluzje. A jeśli ich nawet nie łapie, to się domyśla o co chodzi.
Ponieważ Brytyjczycy słyną ze swojego specyficznego poczucia humoru, natychmiast w sieci zaroiło się od specjalnych testów. Nie do końca na poważnie można tam sprawdzić, czy jest się wystarczająco inteligentnym, by oglądać sztuki Toma Stopparda. 

Wynik w teście uzyskałam pozytywny, przykład "JOHNA" nauczył mnie, by nie ufać recenzjom, zasiadłam w kinie pełna nadziei... i nie do końca jestem pewna, co w zasadzie oglądałam. W spektaklu bardzo wyraźnie widać było pragnienie Stopparda, by publiczność zrozumiała głębię jego przemyśleń - tłumaczył nam i tłumaczył, poprzez dialogi swoich postaci, czym jest świadomość, czym jest mózg i jak pracuje, czym jest umysł... i w tych tłumaczeniach zupełnie zagubiła się jakakolwiek historia. 

Damien i Olivia jako bardzo niedobrani kochankowie

Młoda dziewczyna stara się o pracę w prestiżowym instytucie, sama mając dramatyczny sekret z przeszłości - jako nastolatka urodziła i oddała do adopcji córeczkę. Akcja pędzi wśród przeintelektualizowanych rozmów kilka lat do przodu, postaci pojawiają się i znikają wygłaszając mądre zdania.  Nad wszystkim króluje tytułowy problem: "czym jest świadomość i jaki ma wpływ na mózg?". 

Test musiał kłamać - sztuka w większości mnie znudziła zamiast zachwycić. Na dodatek, nie bardzo przekonała mnie do siebie Olivia Vinall jako Hilary - to już drugi raz, gdy Olivia wydaje mi się najsłabszym ogniwem przedstawienia, podobnie było w "Otellu". Na Damiena Molony przyjemnie było popatrzeć, zresztą jego postać - młodego nauczyciela akademickiego, przekładającego rozum nad wiarę - wydała mi się najbardziej spójna i chyba najbardziej przekonująca. Reszta aktorów też starała się jak mogła, zwłaszcza Anthony Calf w roli charyzmatycznego szefa instytutu (szkoda że większość jego roli sprowadzała się do wykrzykiwania transakcji finansowych przez telefon), ale efekt końcowy był średni. Nie pomagała też muzyka Bacha rozbrzmiewająca po każdej scenie, w czasie zmiany dekoracji. Scenografia Boba Crowleya była prosta i jasno określała miejsce akcji, ale natarczywe skupianie się kamery na błyskających lampach ledowych zawieszonych nad sceną, symbolizujących zapewne pracę neuronów w mózgu, tylko potęgowało wrażenie pretensjonalności. 

Olivia Vinall i świetlna dekoracja, która mogliśmy podziwiać długo i po wielokroć w czasie trwania seansu

Hard Problem, jest ciekawym przykładem jak potencjalnie sztuka, która ma wszystkie warunki by być wielkim hitem jednak tym hitem nie zostaje. To dobrze, że takie "kontrowersyjne" produkcje także trafiają do naszych kin i pokazują, że londyński teatr to nie tylko Szekspir w Globe czy znane nazwiska na scenie. Ze swojej strony uważam, że Tom Stoppard mógłby porozmawiać o inteligencji publiczności z Mikiem Bartlettem - "Król Karol III", czy "Bull" nie podawały widzom niczego na tacy, wymagały myślenia, wyłapywania aluzji, a jednocześnie okazały się wielkimi sukcesami, zdobywając nagrody. Może czasem warto nam widzom zaufać? Zastanawiam się tylko, czy brak nieustannego tłumaczenia roli mózgu pomógłby tej opowieści? Czy może wręcz przeciwnie, dopiero wtedy odsłoniłby, jak bardzo nijaka jest to historyjka?

grupa znajomych/przyjaciół/kochanków o których w zasadzie niewiele wiemy

Jeśli jesteście w Londynie i macie ochotę przekonać się osobiście czy "Poważny Problem" jest dla Was, sztuka jest wystawiana jeszcze do środy, 27 maja.