Jeśli oczekiwaliście poważnej analizy szekspirowskiego
dzieła, to niestety musimy Was rozczarować. Obawiamy, że poniższa recenzja
okaże się nad wyraz nieprofesjonalna, za to pełna ochów, achów i zachwytów, ale
czego się spodziewać skoro recenzentka chichocze siedząc nad klawiaturą a oczy jeszcze
ją pieką - śmiech do łez i makijaż to
zły zestaw.
"A Midsummer Night's Dream" to kolejna produkcja, jaka zagościła na ekranach polskich kin w ramach cyklu Sztuka brytyjska na dużym ekranie. Spektakl można było oglądać na żywo latem 2013 roku w teatrze Globe.
oficjalny plakat wydarzenia - czasami zastanawiamy się, kto dobiera zdjęcia promocyjne - wszak plakat z Oberonem i Pukiem przyciągnąłby jeszcze większą publiczność ;)
W czasie gdy była wystawiana, adaptacja "Snu nocy letniej"
w reżyserii Domnica Droomgola zebrała dobre recenzje, wzbudzając
zachwyt zarówno wśród widzów jak i krytyków, a także wczoraj Ani1.
Oberon, Puk i magiczny kwiatek (wszystkie zdjęcia pochodzą stąd)
Fabuła utworu jest bardzo prosta. Hermia (Olivia Ross) kocha
Lizandra (Luke Thompson). Jednak jej ojciec chce by poślubiła także
zakochanego w niej Demetriusza (Joshua Silver), którego znowuż kocha Helena
(Sarah MacRae). We wszystko wtrąca się król Aten Tezeusz (John Light), sam mający kłopoty z niepokorną Hipolitą (Michelle Terry), królową amazonek, którą
zamierza niebawem poślubić. Hermia i Lizander uciekają do lasu, podąża za nimi
Demetriusz, a za nim Helena... i we wszystko wplątują się leśne elfy. Oberon,
król elfów (ponownie John Light) spiera się gwałtownie z Tytanią, królową wróżek (Michelle
Terry, także w podwójnej roli) - przyczyna sprzeczki jest błaha, młody chłopiec
którego oboje chcą mieć w swojej świcie. Oberonowi pomaga jego wierny Puk
(Matthew Tennyson), Tytanię otaczają wróżki. A jakby tego wszystkiego było
mało, polanę w lesie wybiera na próbę amatorska trupa teatralna, złożona z
ateńskich rzemieślników - szykują oni spektakl na ślub Tezeusza. Puk źle
rozumie polecenia, sam z siebie płata figle, za pomocą magicznego kwiatka
zmienia obiekty uczuć i las staje się sceną dramatycznych i zabawnych potyczek
kochanków. Pierwsza część kończy się zdjęciem czaru i w czasie przerwy
zastanawiałyśmy się, czy czeka nas już tylko zakończenie i niezbędny taniec. Jakże się myliłyśmy! To nie była skrócona adaptacja sztuki - Dominic Droomgole postanowił pokazać całość utworu, także często pomijany wątek "sztuki w sztuce". O ile część pierwsza to romantyczna komedia pomyłek, to druga
jest prawdziwą „jazdą bez trzymanki”.
konfrontacja kochanków - prawdę rzecze stare przysłowie, że gdy człowiek zmęczony i głodny to zły. Dodać do tego urok miłości i katastrofa gotowa.
Mówią, że twórczość Barda jest wiecznie żywa i ponadczasowa - ten spektakl dowodzi tego w pełni. Tak żywiołowo reagującej publiczności - zarówno w teatrze jak i w kinie - nie widziałam dawno. Nie był to humor inteligentny i wyrafinowany, to po prostu chwilami najwyższej jakości slapstick i proste, rubaszne żarty. Tak jak w naszej ulubionej "Sztuce, która idzie źle", tak i w "Śnie nocy letniej" mieliśmy spektakl nieudolnie odgrywany przez grupę amatorów. Ale odegrać coś aż TAK źle, to już naprawdę wyższy poziom.
By uświetnić wesele, wspomniana już grupa rzemieślników, postanawia
wystawić dramat: "Pyram i Tyzbe ". Wśród nich prym wiedzie Pearce
Quigley jako Denko - tkacz i najznamienitszy aktor z całej grupy -
przynajmniej
w swoim mniemaniu, który odgrywa tytułowego kochanka. Ale tak naprawdę
każdy z
aktorów ma chwilę by zabłysnąć. Czy to Christopher Logan jako miechownik
Fujarka, któremu przypadła rola nadobnej Tyzby i który gra ją z
prawdziwą
pasją, czy choćby Tom Lawrence jako krawiec Ryjek, a jednocześnie
najbardziej
charyzmatyczny mur w historii teatru. Ta krótka sztuka w sztuce to był
istny
festiwal katastrof - zapomniany tekst, walące się dekoracje,
przeszarżowana
interpretacja - a jednocześnie fragment sam w sobie stanowił małą teatralną
perełkę. "Sen nocy letniej" powstawał w tym samym czasie co
"Romeo i Julia" - dla nas przedramatyzowana scena śmierci kochanków była
mrugnięciem okiem do widza, delikatną parodią wydarzeń z Werony.
Spektakl w Globe dopracowany był w najdrobniejszych
szczegółach. Zachwyt wzbudzały szczególnie kostiumy: wróżki nie miały w sobie nic
z popularnych, disnejowskich wyobrażeń. To były prawdziwe boginki leśne -
odziane w skóry i w pióra. Wspaniała muzyka Claire van Kampen nadawała ton
opowieści: od niepokojąco kakofonicznych motywów mieszkańców lasu, przez
słodkie kołysanki, aż po energiczny dworski taniec. Na pochwałę zasługuje
bardzo sprawne filmowanie – widz przed ekranem nigdy nie ma poczucia, że coś
ważnego go omija. No i oczywiście, jak zawsze aktorstwo. Naprawdę ciężko powiedzieć kto był
najlepszy, kto podobał się najbardziej, bo zachwyt wzbudzali wszyscy. Podobnie
jak w "Burzy", nie było tu słabo zagranej roli. Anię1 bardzo ucieszył
postęp jaki zrobiła Sarah McRae - w 2011 roku była bardzo przeciętną Hero w "Much Ado About Nothing" u boku Davida Tennanta i Catherine Tate. Jako Helena
była rewelacyjna - dramatyczna, chwilami przejaskrawiona i zabawna
jednocześnie. Puk w interpretacji filigranowego Matthew Tennysona był
prawdziwie oderwany od rzeczywistości i troszkę przypominał Ariela w interpretacji Colina Morgana. Podobnie lekko poruszał się po scenie, podobnie łatwo było
uwierzyć, że to nie jest istota ludzka. Każdy z aktorów wniósł do spektaklu coś
nowego, każdy wyróżnił się pozytywnie.
Wychodząc z kina, widzowie przerzucali się cytatami, co
chwila rozlegały się wybuchy śmiechu - obsługa Multikina patrzyła na wszystkich
lekko podejrzliwie. Obserwując takie reakcje, trudno było oprzeć się refleksji, jak niewiele jednak dzieli nas od widza z czasów elżbietańskich. Śmiejemy się z
dokładnie tych samych rzeczy, może (jak scena z moonwalk) chwilami nieco podkolorowanych
tak, by rozbawić współczesną publiczność. Shakespeare na pewno byłby zachwycony
tą adaptacją i tym, że po tylu wiekach jego utwory nadal przyciągają tak wielu
widzów.
Mamy cichą nadzieję, że tak jak w przypadku „Makbeta” seans
zostanie powtórzony - a wtedy wszyscy Ci, którzy tym razem nie mogli - do kin
marsz! Naprawdę warto!
A na stronie teatru Globe można znaleźć wywiady z aktorami do posłuchania - jakby ktoś, tak jak my, nadal miał kłopoty z powrotem z leśnich ścieżek.