środa, 12 sierpnia 2015

American Idiot - recenzja z newsikiem

Jest 11 września 2001 roku, dwa samoloty uderzają w wieże WTC, George W. Bush wypowiada wojnę terroryzmowi. Na tym tle, do dźwięków Green Day, oglądamy rok z  życia trzech przyjaciół. Wspólnie planują założenie zespołu, przeprowadzkę do Nowego Jorku i oczywiście zostanie gwiazdami. Życie dość szybko weryfikuje ich marzenia.  Jeden rezygnuje z wyjazdu, kiedy okazuje się, że zostanie ojcem. Drugi zaciąga się do wojska. Trzeci pogrąża się w świecie narkotyków i rozrywek. 


wszystkie zdjęcia stąd

American Idiot w reżyserii Michaela Mayera to nie nowość. Premiera musicalu, za muzykę do którego odpowiada grupa Green Day, a za słowa jej wokalista Billy Joe Armstrong, miała miejsce w 2009r. w Berkley w Stanach Zjednoczonych. Potem musical trafił na Broadway, gdzie zdobył dwie nagrody Tony. Od tamtej pory odbyły się trzy trasy po Stanach Zjednoczonych, przedstawienia w Tokyo i Seulu i wreszcie, w 2012 roku, trasa po Wielkiej Brytanii, obejmująca też Londyn.  

Chciałam zobaczyć spektakl już od dawna i jego powrót do Londynu, tym razem do Arts Theatre, bardzo mnie ucieszył. 
Arts to raczej mały teatr, dodatkowo miałam miejsce w 1 rzędzie i aktorów naprawdę na wyciągnięcie ręki. Po kilku minutach przestałam się bać, że ktoś z obsady wyląduje mi na kolanach. Było głośno, kolorowo i energetycznie. 


Bardzo młoda obsada, której nazwiska nic mi nie mówią ale Amelia Lili według strony musicalu (Whatshername) jest finalistką  jednej z edycji brytyjskiego X-Factor, zaś Aaron Sidwell (Johnny) to "gwiazdor muzycznych teatrów".  Mnie wokalnie najbardziej podobali się Raquel Jones (Extraordinary girl) i Lucas Rush (St. Jimmy).

Jak na punkowy spektakl przystało kostiumy były "tradycyjne": glany, ćwieki, potargane i pocięte stroje, kolorowe włosy, siatkowe rajstopy, skórzane elementy, ale także mundury. 

Scenografia była dwupoziomowa - na górze widzieliśmy kanapę w mieszkaniu Willa, dół był to ulicą, to nowojorskim mieszkaniem Johnny'go, klubem, koszarami. W tyle sceny nieustannie grali dwaj gitarzyści, a otaczały ją śniany wymalowane w graffiti. W tle widniał ekran telewizora z fragmentami wiadomości - te zresztą emitowane były już w czasie kiedy widzowie siadali na miejscach. Bardzo zaskoczyła mnie rozpiętość wieku publiczności: od wczesnych nastolatków takich po 13 lat, których mogło jeszcze nie być na świecie 11 września, przez dużą rzeszę osób w moim wieku, po eleganckie panie w wieku mojej babci. 


Samo przedstawienie podobało mi się, ale nie zachwyciło aż tak jak oczekiwałam. Zastanawiam się czy musical nie miał ambicji być "Hair" swojego pokolenia - jeżeli tak to jednak trochę mu brakuje. A może to tylko moje europejskie spojrzenie i w Ameryce odbierają go zupełnie inaczej? 
Co jednak nie znaczy, że nie chodzę i nie nucę "Extraordinary Girl" czy "Homecoming".
Spektakl zebrał dobre, w większości czterogwiazdkowe recenzje. Podjęto nawet decyzję o przedłużeniu wystawiania o dwa miesiące, do 20 listopada. Można go zobaczyć od wtorku do niedzieli, a bilety w cenach: £15, £20, £32.50, £45, £55, £65, nadal są dostępne na stronie produkcji. 


Newsik, zapowiadany w tytule:
Billemu Joe Armstrongowi, najwyraźniej spodobało się w teatrze i liczymy, że jego kolejny projekt doczeka się także transferu do Londynu. Billy zajął się Szekspirem i stworzył piosenki do musicalu "These Paper Bullets",  historii luźno opartej na Much Ado About Nothing. Premiera miała miejsce w ubiegłym roku w Yale Repertory Theatre. Na wrzesień planowane są przedstawienia w Los Angeles. Zobaczymy, co powiedzą krytycy i jak przyjęty zostanie spektakl, ale naszym zdaniem zapowiada się ciekawie: