Jest 11 września 2001 roku, dwa samoloty uderzają w wieże WTC, George W.
Bush wypowiada wojnę terroryzmowi. Na tym tle, do dźwięków Green Day,
oglądamy rok z życia trzech przyjaciół. Wspólnie planują założenie
zespołu, przeprowadzkę do Nowego Jorku i oczywiście zostanie gwiazdami.
Życie dość szybko weryfikuje ich marzenia. Jeden rezygnuje z wyjazdu,
kiedy okazuje się, że zostanie ojcem. Drugi zaciąga się do wojska.
Trzeci pogrąża się w świecie narkotyków i rozrywek.
wszystkie zdjęcia stąd |
American Idiot w reżyserii Michaela Mayera to nie nowość. Premiera musicalu, za muzykę do którego odpowiada grupa Green Day, a za słowa jej wokalista Billy Joe Armstrong, miała miejsce w
2009r. w Berkley w Stanach Zjednoczonych. Potem musical trafił na Broadway, gdzie zdobył dwie nagrody Tony.
Od tamtej pory odbyły się trzy trasy po Stanach Zjednoczonych,
przedstawienia w Tokyo i Seulu i wreszcie, w 2012 roku, trasa po Wielkiej
Brytanii, obejmująca też Londyn.
Chciałam zobaczyć spektakl już od dawna i jego powrót do Londynu, tym razem do Arts Theatre, bardzo mnie ucieszył.
Arts
to raczej mały teatr, dodatkowo miałam miejsce w 1 rzędzie i aktorów
naprawdę na wyciągnięcie ręki. Po kilku minutach przestałam się
bać, że ktoś z obsady wyląduje mi na kolanach. Było głośno, kolorowo i
energetycznie.
Bardzo młoda obsada, której nazwiska nic mi nie mówią ale
Amelia Lili według strony musicalu (Whatshername) jest finalistką jednej z edycji
brytyjskiego X-Factor, zaś Aaron Sidwell (Johnny) to "gwiazdor muzycznych teatrów". Mnie wokalnie najbardziej
podobali się Raquel Jones (Extraordinary girl) i Lucas Rush (St.
Jimmy).
Jak na punkowy spektakl przystało kostiumy były "tradycyjne": glany, ćwieki, potargane i pocięte stroje, kolorowe włosy, siatkowe rajstopy, skórzane elementy, ale także mundury.
Scenografia była dwupoziomowa - na górze widzieliśmy kanapę w mieszkaniu Willa, dół był to ulicą, to nowojorskim mieszkaniem Johnny'go, klubem, koszarami. W tyle sceny nieustannie grali dwaj gitarzyści, a otaczały ją śniany wymalowane w graffiti. W tle widniał ekran telewizora z fragmentami wiadomości - te zresztą emitowane były już w czasie kiedy widzowie siadali na miejscach. Bardzo zaskoczyła mnie rozpiętość wieku publiczności: od wczesnych nastolatków takich po 13 lat, których mogło jeszcze nie być na świecie 11 września, przez dużą rzeszę osób w moim wieku, po eleganckie panie w wieku mojej babci.
Samo przedstawienie podobało mi się, ale nie zachwyciło aż tak jak
oczekiwałam. Zastanawiam się czy musical nie miał ambicji być "Hair"
swojego pokolenia - jeżeli tak to jednak trochę mu brakuje. A może to
tylko moje europejskie spojrzenie i w Ameryce odbierają go zupełnie
inaczej?
Co jednak nie znaczy, że nie chodzę i nie nucę "Extraordinary Girl" czy "Homecoming".
Co jednak nie znaczy, że nie chodzę i nie nucę "Extraordinary Girl" czy "Homecoming".
Spektakl zebrał dobre, w większości
czterogwiazdkowe recenzje. Podjęto nawet decyzję o przedłużeniu wystawiania o dwa
miesiące, do 20 listopada. Można go zobaczyć od
wtorku do niedzieli, a bilety w cenach: £15, £20, £32.50, £45, £55, £65,
nadal są dostępne na stronie produkcji.
Newsik, zapowiadany w tytule:
Billemu Joe Armstrongowi, najwyraźniej spodobało się w teatrze i liczymy, że jego
kolejny projekt doczeka się także transferu do Londynu. Billy zajął się
Szekspirem i stworzył piosenki do musicalu "These Paper Bullets", historii luźno opartej na Much Ado About Nothing. Premiera miała miejsce w ubiegłym roku w Yale Repertory Theatre. Na wrzesień planowane są przedstawienia w Los Angeles. Zobaczymy, co powiedzą krytycy i jak przyjęty zostanie spektakl, ale naszym zdaniem zapowiada się ciekawie: