Nie wkurzajcie bóstwa, bo wam odpłaci z
nawiązką.
Taki, dość prosty wniosek wyciągnęłam z "Bakkhai",
klasycznej tragedii w adaptacji kanadyjskiej poetki Anne Carson i
reżyserii Jamesa Macdonalda, wystawianej w Alemida Theatre.
wszystkie zdjęcia stąd |
Dionizos, mszcząc się na siostrach matki za to, że poddają w wątpliwość
jego boskie pochodzenie, zsyła na nie szaleństwo. Niemoralne zachowanie
kobiet budzi sprzeciw młodego władcy Teb, Penteusza, który jest
zdecydowanym wrogiem nowego kultu. Podjudzony przez udającego kapłana
Dionizosa, postanawia (w przebraniu kobiety) przyjrzeć się bachantkom z
bliska. Wśród menad przebywa Agawe, matka Penteusza, a jednym z rytuałów
kojarzonych z bachantkami jest rozrywanie żywcem upolowanych zwierząt.
To jest grecka tragedia, happy endu nie będzie.
Minęło już
kilka dni, a sama nadal nie wiem co sądzę o spektaklu. Część rzeczy mnie
zachwyciła, część sprawiała, że prawie przysypiałam. Zapewne nie jestem
zbyt wyrafinowanym widzem i nie zrozumiałam wszystkiego, co chcieli
przekazać i pokazać twórcy (np. zupełnie umknęło mi powiązanie między
Penteuszem a Tonym Blairem, czy alegoria wojen w Iraku, jakie zauważyli inni widzowie).
Zacznijmy od plusów. Na pewno Ben Whishaw w kilku rolach: Dionizosa, kapłana, Tejrezjasza, posłańca. To trzecia sztuka, w jakiej
widziałam Bena i znów jego postać, właściwie postaci, były zupełnie inne od poprzednich kreacji: czy to od zagubionego Petera (w "Peter and Alice") czy od
butnego Baby'ego ("Mojo"). Jego Dionizos to chwilami psotny chłopiec, a w finale groźne
bóstwo. Jego wieszcz, czy kapłan, byli spokojni i racjonalni. I ten
niesamowity kontakt, jaki Ben ma z publicznością. W tak kameralnej
przestrzeni jak Alemida Theatre to nie trudne, ale na mnie i tak wywarło ogromne
wrażenie. Kroku dotrzymywał mu (a nie jestem pewna czy nawet nie wyprzedzał chwilami) Bertie Carvel w podwójnej roli Penteusza
i jego matki. Scena, w której Agawe tańczy pełna dumy i radości po
udanym polowaniu, jest chyba najlepszą w całym spektaklu.
Cieszę się także, że oszczędzono nam rozdzierania na scenie.
Niestety nie udało mi się znaleźć zdjęcia Bertiego jako Agawe, bardzo żałuję bo jego przemiana była niesamowita.
Do
minusów zaliczam niestety chór. Z nim miałam największy problem.
Tytułowe Bachanki, które
nieustannie były na scenie albo w milczeniu obserwowały, albo cóż,
zawodziły. Wolno wyśpiewywane wielogłosem pieśni, przynajmniej dla mnie
chwilami były wręcz niezrozumiałe i lekko hipnotyczne, usypiające. Na
pewno dały przedstawieniu dość niesamowity klimat, ale nie jestem do
końca przekonana czy to był "mój" klimat. Zresztą podobnie było w przypadku "Medei", kiedy chór dużo większe wrażenie wywarł na Ani1.
Scenografia w spektaklu
prawie nie istnieje. Pusta scena, otoczona tylko zwałami czarnych
kamyczków, kojarzyła mi się z hałdą. Kostiumy nawiązywały do tradycji
greckich, bachantki występowały w fartuchach przypominających jelenią skórę, z
własnoręcznie plecionymi wiankami na głowach. Tylko elegancki, ubrany w
garnitur Penteusz "odstawał" wizerunkowo od reszty towarzystwa.
Premiera prasowa odbyła
się 30 lipca i krytycy są podzieleni. Widziałam, zarówno zachwycone 5
gwiazdkowe recenzje jak i bardzo średnie z trzema gwiazdkami. Jeżeli macie ochotę wydać własną opinię to "Bakkhai" można oglądać w teatrze Almeida do 29 września http://www.almeida.co.uk/ whats-on/bakkhai/23-jul-2015- 19-sep-2015