piątek, 11 grudnia 2015

Cavalleria Rusticana & Pagliacci, ROH - recenzja po pokazie live

Jakiś czas temu po raz pierwszy zasiadłam w kinie by obejrzeć balet. Wczoraj przyszedł czas, na moją pierwszą kinową operę. A raczej opery i to takie, których wystawienia wcześniej nigdy nie widziałam (choć znałam muzykę). 
"Rycerskość wieśniacza" i "Pajace" to dwa odrębne, krótkie przedstawienia, bardzo często na scenie łączone w jedno. Może dlatego, że autor "Pajaców", Ruggier Leoncavalla, zainspirował się dziełem Pietro Mascagniego (na podstawie opowiadania G. Vergi o tym samym tytule). Może dlatego, że jak w antrakcie powiedziała sopranistka, Eva-Maria Westbroek, obie mają bardzo podobną linię melodyczną i podobny klimat. Małej wioskowej wspólnoty, której pozorny spokój zostaje zaburzony krwawym dramatem.

Na początek, krótkie streszczenia. "Rycerskość wieśniacza" dzieje się na południu Włoch, w czasie Wielkanocy. To wielkie święto dla mieszkańców, ale nie dla wszystkich. Santuzza zostaje wykluczona ze wspólnoty kościelnej za romans z Turiddu, nie może oficjalnie uczestniczyć w uroczystościach, ukochany gdzieś zniknął i ponoć pojawia się często u swojej byłej, pięknej i wyzywającej Loli. Zdesperowana kobieta szuka pomocy u matki kochanka, w końcu konfrontuje się z niewiernym i słyszy, że jej nie kocha i jej nie chce. Wrócił do swojej dawnej miłości, obecnie żony obwoźnego sprzedawcy, Alfio. Santuzza chce zemsty, opowiada wszystko mężowi Loli. Ten przysięga pomścić swój splamiony honor i w efekcie zabija Turiddu.
"Pajace" to także opowieść o namiętności i zdradzie. Wędrowna trupa aktorska przyjeżdża do małej miejscowości, wystawić tytułowy spektakl. Trupa składa się z: Canio - szefa, jego żony Neddy, chromego aktora Tonia i Beppa kolejnego aktora. Nedda, nieszczęśliwa w małżeństwie, szuka pocieszenia w ramionach Silvio, przystojnego wieśniaka. Tonio pożądający jej od dawna, odrzucony brutalnie, mści się opowiadając o wszystkim Canio. Finałowy akt to jeden z moich ulubionych motywów teatralnych "sztuka w sztuce". Canio w pewnym momencie przestaje grać, spektakl zamienia się w horror, giną nieszczęśliwi kochankowie, publiczność opuszcza salkę zszokowana.
Prawda że podobne historie?

Reżyser, Damiano Michieletto, sprytnie połączył obie opowieści w jedno. W "Cavallerii" mamy Neddę rozwieszającą plakaty i rozdającą ulotki, zapraszające na spektakl "Pajaców". Mamy jej pierwsze spotkanie z Silvio, bez słów. Pierwszy pocałunek, poniekąd w tle rozgrywanego dramatu. W "Pajacach" znowu jesteśmy świadkiem spowiedzi Santuzzy i jej pojednania z matką Turiddu. Akcja obydwu oper, w tej interpretacji, dzieje się w jednej wiosce, w przeciągu zaledwie kilku dni. Dokonano także kilku zmian względem treści oryginałów. Niektóre były bardzo trafne, inne niestety mniej.

Cavalleria Rusticana (źródło)
"Rycerskość" w Royal Opera House, zaczyna się od sceny śmierci. Widzimy zakrwawionego Turiddu leżącego na ziemi, zastygłych w przerażeniu i ciekawości mieszkańców i rozpaczającą matkę. To od razu zmienia odbiór opowieści, w historię zmierzającą do nieuchronnego końca. Ciąża Santuzzy, jak się dowiedziałam, jest dość częstym motywem interpretacyjnym, moim zdaniem bardzo pasowała do klimatu opowieści. Kostiumy z końca lat 80 XX wieku, przeniesienie akcji do piekarni, zamiast trawerny, tylko podkreśla jak ważnym elementem w Cavallerii jest zwykła codzienność. Bo i dramat tam rozgrywający się nie należy do niezwykłych - ot tragedia jakich wiele. A ożywający posąg Maryi, wskazujący oskarżającym palcem na Santuzzę, stanowił jeden z piękniejszych i bardziej zaskakujacych elementów.

Inaczej sprawa ma się z "Pajacami". Tu moim zdaniem zmiany nie wyszły na dobre. 
Jak już wspominałam bardzo lubię motyw sztuki w sztuce. W oryginale, wystawiany spektakl był utrzymany w stylistyce commedie dell' arte. Tu kostiumowo dostaliśmy skrzyżowanie "Wesela Figara" (suknia Kolombiny) z "Madame Butterfly" (garnitur Arlekina), cała reszta w strojach XIX wiecznych. Cała stylizacja zrobiła się przez to mało spójna, bo w latach 80 objazdowe teatrzyki jeździły jednak z innymi przedstawieniami. Chyba, że reżyser chciał w ten sposób podkreślić sztuczność i przerysowanie sztuki, ale wtedy dlaczego przeniosł jej akcje do garderoby i zmienił w halucynacje pijanego Cania?  I tu muszę zacytować towarzyszącą mi tego wieczoru przyjaciółkę:

"Przez te wzystkie zmiany wyszło mniej ciekawie niż w oryginale, bo zamiast opozycji sztuka - życie (co jest opozycją uniwersalną i wielowarstwową), dali opozycję zwidy - życie (a halucynacje, z definicji, to rzecz prywatna, osobna i dla osób trzecich, poza bezpośrednio zainteresowanym niedostępna)."

Powyższe, moim zdaniem, idealnie podsumowuje problem z "Pajacami". Nie wytrzymały konkurencji z mocną i przejmującą "Rycerskością".
Pagliacci (źródło)
Nie jestem muzykiem ani koneserem, operę zwyczajnie lubię. Dlatego nie będę wypowiadać się o głosach czy interpretacji - dla mnie wszyscy śpiewali rewelacyjnie. A aktorsko na uznanie zasługują szczególnie panowie: Aleksandrs Antonenko i Dimitri Platanias w roli odpowiednio Turiddu i Alfio oraz Canio i Tonio. Obie role wymagały od nich dużo i sprostali swoim zadaniom pierwszorzędnie.

Całość została zrealizowana absolutnie bez zarzutu. W transmisjach NT live zdarzają się czasem drobne potknięcia: niewielkie problemy z dźwiękiem, niestabilna kamera. W spektaklach z ROH nic takiego nie ma miejsca - wszystko działa perfekcyjnie. Także konferansjerka i materiały dodatkowe stoją na bardzo wysokim poziomie.

To był bardzo ciekawy wieczór w kinie, ale w operze. A wisienką, specjalnie dla widzów transmisji na żywo, był krótki wykład od pełnego energii, charyzmatycznego dyrygenta Antonio Pappano, o "Pajacach", motywach muzycznych i różnych interpretacjach, wszystko poprowadzone przy fortepianie, z zagranymi i zaśpiewanymi przez niego fragmentami. Zabawnie, dynamicznie i niezwykle interesująco.

A już w środę kolejna transmisja na żywo z Royal Opera House - tym razem coś dla całej rodziny, czyli tradycyjna bożonarodzeniowa klasyka: "Dziadek do orzechów".