wtorek, 8 grudnia 2015

Henry V - recenzja

Od dwóch lat Gregory Doran konsekwentnie przenosi na scenę kolejne części tetralogii Szekspira. Po "Ryszardzie II" i dwóch częściach "Henryka IV", przyszła kolej na "Henryka V". I właśnie ta ostatnia adaptacja podobała mi się najbardziej. 

Mimo, że sztuka opowiada o wojnie, twórcom udało się zrobić bardzo zabawny i lekki spektakl. Odpowiednie rozłożenie akcentów, zamierzone (i nieplanowane) interakcje z publicznością sprawiły, że widownia w Barbican Centre co chwilę wybuchała śmiechem. 
W samej sztuce sporo jest komicznych momentów: sceny z Katarzyną, przygody Pistola. Reżyser dodatkowo podkreślił postać Delfina - rozkapryszony nastolatek, któremu najlepiej wychodziły wyjścia, czy postawił na scenie Szkota. Kapitan Jamy (Simon Yadoo) wyglądał bardzo sterotypowo, mówił z niemożliwym do zrozumienia akcentem, a publiczność go pokochała. 

wszystkie zdjęcia ze strony RSC
Najmocniejszą stroną przedstawienia jest obsada. Nie ma w niej może wielkich, światowych gwiazd, ale naprawdę nie umiem wskazać ani jednej słabo grającej osoby. Alex Hassell był bardzo dobrym Henrykim (moim zdaniem lepszym niż Jude Law) energicznym, budzącym sympatię, uroczo zakłopotanym przy Katarzynie i co bardzo ważne, mającym świetny kontakt z widzami. Nawet w Globe publiczność nie reagowala aż tak żywo i głośno. Tymczasem tutaj i odpowiadali Henrykowi i podpowiadali Katarzynie, co powinna zrobić. Ciekawe doświadczenie, w dość jednak szacownie kojarzącym sie Barbicanie.
Bardzo miło było ponowie zobaczyć na scenie Jane Lapotaire. Ale, podobnie jak w Ryszardzie II, całość ukradł Oliver Ford Davies jako Chór. Potrafiący i krzyknąć tak, że cały teatr podskakiwał na miejscach i groźnym spojrzeniem zmierzyć aktorów, jeśli chcieli grać, nim on skończył swoje kwestie. Był po prostu fenomenalny. 



Bardzo podoba mi się spójna wizja muzyki, scenografii i wyglądu postaci we wszystkich czterech sztukach. Dzięki temu, kolejny raz zasiadając w teatrze, miałam wrażenie, jakbym oglądała następny odcinek ulubionego serialu. Mieliśmy: muzyków na balkonach i znany z poprzednich spektakli tron. Prawie pustą scenę, którą operując światłem zamieniano, a to w pałac królewski, a to w pole walki. Zaś kostiumy wzorowane były, chociaż na pewno nie wiernie, na ubraniach z epoki.  



Przed przedstawieniem wybrałam się na panel poświęcony "Henrykowi V". Przez prawie godzinę Alex Hassell, Geoffrey Streatfeild i Elliot Cowan rozmawiali o tym, jak grało im się króla. Porównywali doświadczenia i przemyślenia, opowiadali anegdoty, mówili o publiczności, reakcjach i interakcjach. Wspominali też inne interpretacje, zdradzili czym się kierują i na kim wzorują "rozgryzając" postać. Pożartowali też troszkę z uznawanych już za klasyczne inscenizacji, w tym oczywiście z filmu Branagha.  


"Henry V", zarówno w Stratford-upon-Avon, jak i w Londynie, zebrał dobre recenzje. I trochę dziwi mnie, że nie jest wyprzedany, więcej, na pół godziny przed spektaklem, dostępne były bilety dzienne! Bez problemów udało mi się wymienic bilet i zamiast z ostatniego rzędu, ostatniego balkonu, oglądałam spektakl z 4 rzędu parteru. 
W Barbican Centre przedstawienie wystawiane będzie do 30 grudnia. Zaś w styczniu, będzie okazja obejrzeć wszystkie cztery sztuki jako cykl "King and Country".