sobota, 12 marca 2016

wonder.land - recenzja

Na "wonder.land" szłyśmy z ciężkimi sercami. Zdecydowałyśmy się na ten spektakl z uwagi na twórców, bilety kupiłyśmy dużo wcześniej i z wypiekami czekałyśmy na premierę i recenzje. Niestety, te były mało entuzjastyczne, a opinie widzów bardzo mieszane. To sprawiło, że nastawiałyśmy się na niezbyt udany wieczór w teatrze, nawet żartowałyśmy, że czasem trzeba też oglądać złe sztuki. Nie mogłyśmy się bardziej pomylić! Po dwóch godzinach wychodziłyśmy zachwycone, roześmiane od ucha do ucha, nucąc piosenki. Zaznaczmy to od razu - spektakl jest specyficzny, zrealizowany z wykorzystaniem dużej ilości nowoczesnej techniki nie każdemu może się spodobać. Dla nas okazał się wprost idealną podróżą, do wirtualnej krainy po drugiej stronie lustra. Ale zacznijmy od początku.

wszystkie zdjęcia ze strony NT
Trzynastoletnia Aly nie jest szczęśliwa. Nie może znaleźć swojego miejsca w nowej szkole, a próby nawiązania przyjaźni kończą się nieprzyjemnie. W domu nieustannie kłóci się z mamą, tęskni za szalonym ojcem, od którego ta odeszła, po odkryciu jego problemów z internetowym hazardem. Nastolatka najchętniej całe dnie spędzałaby grając na swoim nieodłącznym smartphonie. Gdy na ekranie telefonu pojawia się jej reklama nowej gry, Aly klika zaciekawiona. Jeden ruch palca przenosi ją w świat wonder.landu - miejsca gdzie możesz stworzyć siebie na nowo. I Aly dokładnie to robi. Tworzy swój awatar - Alice, bladą, szczupłą, blondynkę, swoje dokładne przeciwieństwo. Alice lubią wszyscy. W magicznej krainie szybko znajduje wspólny język z grupą dziwnych osobników, w realnym świecie samotników i odludków, zupełnie jak Aly. Razem z zapałem wypełniają kolejne misje i przechodzą na dalsze poziomy. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie surowa dyrektorka szkoły, która konfiskuje Aly telefon i przypadkowo sama wciąga się w grę...

Ten musical jest jak szalona zabawa kalejdoskopem. Coraz to bardziej pomysłowe nawiązania do prozy Lewisa Carola, animacje komputerowe, przebogate, zwariowane kostiumy i przekrój niezwykłych bohaterów. Od Aly i jej jedynego szkolnego kolegi Luke'a (Enyi Okoronkwo), tak samo jak ona nękanego przez popularne dzieciaki, przez dyrektorkę Alice Manxome (Anna Francolini), kochającą kolor czerwony, ojca lubującego się w dziwnych kapeluszach, po szalony zestaw w świecie wirtualnym, gdzie prym wiedzie tajemniczy Kot, odnóża gąsienicy wirują radośnie w wesołym tańcu, a biały królik (Joshua Lacey), jak to określiła Aly jest "kinda cute" (miała rację, królik był bardzo... interesujący).


"wonder.land" nie jest spektaklem dla wszystkich. Może dlatego też nie spodobał się poważnym krytykom i wyrafinowanej teatralnej publiczności. My bawiłyśmy się naprawdę rewelacyjnie, ale nas zachwyciło choćby rozwiązanie fabularne w postaci zombie z sąsiedniej gry, pomagających walczyć ze zbuntowanym awatarem...
Musical jest nieustanną grą z widzem, mrugnięciem do publiczności. Gra konwencją, gra stereotypami, ale robi to wszystko w bardzo nienachalny i przystępny sposób.

Osobny akapit należy się muzyce (w końcu kluczowej części musicalu). Jeśli jesteście fanami twórczości Damona Albarna to naszym zdaniem spektakl jest dla Was pozycją obowiązkowa. Świetne, rytmiczne, łatwo wpadające w ucho utwory, zostają z widzem na długo po spektaklu. Do tego celne, czasem ironiczne słowa (autorstwa Moiry Buffini) i pasująca do wszystkiego choreografia. "I am right", czy "Who's ruining my life" nucimy nadal, marząc, by National Theatre wydał ścieżkę dźwiękową. Musical nie zrobiłby też na nas takiego wrażenia, gdyby nie silny, czysty i mocny głos Lois Chimimby. Jak ona świetnie śpiewa! Wraz z Carly Bawden, odtwórczynią roli Alice, stworzyły fantastyczny zespół. I bez problemu można było uwierzyć, że jedna jest odzwierciedleniem drugiej.


"wonder.land" świetnie sprawdza się na dużej scenie Olivier Theatre. Monumentalne chwilami kostiumy postaci, autorstwa Katriny Lindsay, sprytna scenografia, za którą odpowiada Rae Smith czy rewelacyjne animacje komputerowe (studio 59 Productions) nie odwracają uwagi od samego spektaklu, nie przytłaczają, tylko podkreślają walory poszczególnych scen.

Naprawdę nie mamy pojęcia, dlaczego musical dostał tyle negatywnych opinii. Tak, przesłanie ma prościutkie (świat realny może być równie fajny i ciekawy jak wirtualny), ale przez to bardzo łatwo trafiające do młodszej widowni. A dzieciaki i młodzież tłumnie zgromadzona w teatrze, nagrodziła całość na końcu gromką owacją. Oni bezbłędnie wyłapali wszystkie, oczywiste i mniej oczywiste nawiązania. Jak choćby wspomniany wcześniej królik, poruszający się niemal jak animowany gif, powtarzającą się sekwencją gorączkowych ruchów.


Jeśli więc macie dość klasyki i ochotę na szalone przygody w wirtualnym świecie, albo chcecie zobaczyć jak wyglądają przygody Alicji z 21 wieku, koniecznie wybierzcie się do National Theatre przed 30 kwietnia. Bilety w cenie od 15 do 55 funtów można nadal kupować na stronie teatru.
Radzimy wybrać się do teatru nieco wcześniej i odwiedzić inspirowaną spektaklem wystawę na 1 piętrze.