piątek, 29 kwietnia 2016

Hangmen - kilka uwag po seansie NTlive

Na "Katów" wybrałyśmy się w styczniu tego roku, w Londynie. Sztuka okazała się warta kilkugodzinnego stania w kolejce po dzienne bilety, zachwyciła nas jednogłośnie. Podobnie odebrała ją londyńska publiczność i krytycy - "Kaci" zdobyli dwie nagrody Oliviera, w tym tą najważniejszą: dla najlepszej nowej sztuki. Naszą recenzję spektaklu możecie przeczytać tutaj, poniżej będzie raczej kilka uwag o transmisji kinowej w cyklu "Brytyjska scena na dużym ekranie".

źródło
Przed spektaklem dostaliśmy krótki dokument o 60 latach teatru Royal Court i jego wpływie na brytyjską scenę a zwłaszcza na promowanie młodych dramaturgów.  Aktorzy, pisarze i reżyserzy opowiadali jak wielkie znaczenie ma teatr, który pozwala zabłysnąć tym nieznanym. Tysiąc prapremier w 60 lat faktycznie robi ogromne wrażenie (szczególnie, że sporo z nich później stało się wielkimi hitami - jak choćby "Hangmen")

Chodząc na spektakle NTlive już kilka lat, nie mogę nie zauważyć, jak ogromny postęp poczynili twórcy transmisji. Dźwięk rzadko kiedy szwankuje, kamera pewnie pokazuje to, co powinna. Tu nie było inaczej. Cieszę się, że zostawiono w tle tykanie zegara, początkowo niemal niezauważalne, w końcowych scenach wizyty "najlepszego kata na wyspach" miarowo odliczające tak cenne, uciekające sekundy.
Bardzo podobało mi się, że choć często mieliśmy zbliżenia na twarze bohaterów, to równie często pokazywano nam pełen plan. Bo sztuka (z bardzo słusznie nagrodzoną Oliwierem, rewelacyjną scenografią autorstwa Anny Fleischle) właśnie najlepiej jest odbierana, gdy możemy obserwować wszystkich bohaterów pijących i dyskutujących w lokalnym pubie. Jedyna rzecz, która troszkę uciekła w transmisji to niesamowita zmiana scenografii po prologu, z więzienną celą i szubienicą powoli podjeżdżającą do góry, a spod niej wyłaniającym się niewielkim pubem i aktorami rozstawiającymi stoliki i krzesła. Ale to jest chyba właśnie ten element magii teatru, który bardzo ciężko oddać w innym medium. To wciąż wyglądało świetnie na ekranie, ale nie spowodowało wśród publiki zbiorowego westchnienia, jakie wtedy przetoczyło się przez cały teatr.

zdjęcie ze strony transmisji
Za to osobny akapit (i osobna owacja) należy się autorom napisów do wczorajszej transmisji. Bo "Kaci" zostali przetłumaczeni wzorowo. Bez owijania w bawełnę, bez uciekania się do ozdobników i przede wszystkim, bez zbędnego łagodzenia przekleństw i epitetów, których spektakl był pełen. I nagle wszystkie wydarzenia stawały się znacznie bardziej prawdopodobne. Chwilami niezrozumiały, ciężki, północny akcent większości postaci, dzięki napisom nabierał nowego znaczenia i pozwolił mi w pełni zrozumieć wszelkie drobiazgi i niuanse (których część na żywo umknęła, zwłaszcza w szybkich i gwałtownych monologach Harry'ego i Shirley). 

Publiczność zgromadzona w kinie bawiła się równie dobrze, jak ta w teatrze Wyndham's. A niewielką (acz znaczącą) zaletą oglądania całości na ekranie zamiast z pierwszego rzędu, był brak konieczności nieustannego mrużenia oczu, od wszechobecnego na scenie dymu :)

Póki co nie są planowane powtórki "Katów", ale jeśli będą, a wczoraj nie mogliście się wybrać do Multikina - idźcie koniecznie. To jest naprawdę kawał porządnej, brytyjskiej rozrywki, potwierdzenie krążącej opinii, że o ile Broadway jest mekką musicali, o tyle jeśli chce się zobaczyć najlepsze światowe sztuki, należy skierować się do Londynu.