niedziela, 24 kwietnia 2016

Nell Gwynn - recenzja

Jak uczy "Zakochany Szekspir" kobieta, która chciała występować na scenie nie miała łatwo. Sytuacja nieco zmieniła się po wstąpieniu na tron Karola II. Nagrodzona Olivierem dla Najlepszej Nowej Komedi sztuka Jessiki Swale "Nell Gwynn" opowiada o jednej z pierwszych brytyjskich aktorek.

wszystkie zdjęcia ze strony spektaklu
Prostytutka, sprzedawczyni owoców, aktorka, długoletnia kochanka króla, urodzona w londyńskim Covent Garden Nell była postacią nietuzinkową. Jej historię latem 2015 roku można było oglądać w teatrze Globe (wtedy w roli głównej występowała Gugu Mbatha-Raw), a od lutego 2016r.,  w teatrze Apollo, tu w Nell wciela się Gemma Arterton. 
Przedstawienie to dla mnie trochę powtórka z "Made in Dagenham" - wybrałam się z uwagi na aktorkę, wyszłam zakochana w sztuce. 
I (obowiązkowym) psie.



W jakiś sposób nastój przedstawienia przypominał mi wspominanego już "Zakochanego Szekspira". 
Spektakl jest lekki, bardzo zabawny i pełen mrugnięć do widza. Przedmiotem kpin są wszyscy: od Szekspira po rodzinę królewską. Mamy nawiązania do wydarzeń historycznych, do popkultury, tańce i śpiewy, zabawę w teatr i zabawę teatrem oraz, co bardzo lubię, interakcje z publicznością. Nie było to przełamywanie czwartej ściany na poziomie Deadpoola, ale porozumiewawcze uśmiechy i wymowne spojrzenia w stronę widowni, znaczące pauzy czy wstrzymywanie gry aż przebrzmią śmiechy i oklaski sprawiały, że czułam jakbyśmy wszyscy uczestniczyli w historii, a nie tylko oglądali ją z boku. 


Dodatkowo z każdego z aktorów emanowała radość grania. Widać było, że bawią się tak samo dobrze, jak publiczność i obecność na scenie sprawia im ogromną przyjemność. 
Sama historia raczej nie zaskakuje, jedno spojrzenie w wikipedię i można poznać losy bohaterów. Dla mnie siłą spektaklu są postaci. Prawie każda z nich budziła sympatię. Oczywiście wrogów i rywalki Nell przedstawiono negatywnie, ale króla, kompani teatralnej czy samej głównej bohaterki nie dało się nie lubić.  Śliczna, inteligentna, z poczuciem humoru i ogromnym dystansem do siebie Nell czaruje widzów, zaś Gemma Arterton wydaje się stworzona do tej roli. A pozostali aktorzy wcale nie odstają. Michele Dotrice jako Nancy, przyjaciółka i garderobiana Nell. Sasha Wadell w podwójnej roli innych kochanek króla, stworzyły zapadające w pamięć kreacje. Tak samo jak Jay Taylor jako Charles Hart czy wspaniały Greg Hastie (Ned Kynaston).


Jeżeli miałabym się coś sztuce zarzucić to pokazanie Katarzyny de Braganza. Owszem, jedyna scena z jej udziałem była zabawna, ale podstarzała żona, zarzucająca władcę potokiem pretensji w obcym języku to dość stereotypowe sportretowanie królowej i spodziewałam się innego, ciekawszego rozwiązania. 


Wizualnie przedstawienie jest bardzo ładne. Klasyczne, nawiązujące do epoki kostiumy i dość prosta scenografia. Toaletka i wieszak z kostiumami to aktorska garderoba. Kotary i żyrandole udają za równo teatr jak i pałac. Królewski herb na balkonie zamieniał go w lożę władcy w teatrze albo przenosił nas do parlamentu. Prosto, tradycyjnie, ale jakże skutecznie. Magia teatru. 
Uroku całości dodawała też wykonywana na żywo muzyka, a piosenki stanowią ważną część sztuki. Nie jest to jeszcze musical, ale "I can dance and I can sing" nuciłam jeszcze długo po wyjściu z teatru.  



Sztuka zebrała dobre i bardzo dobre recenzje. Publiczność bawiła się fantastycznie i wychodziła zachwycona, ale jednak, niestety i dla mnie trochę niezrozumiale, bilety nie sprzedają się specjalnie dobrze. Są dostępne np. na stronie Nimax Theatre.
Przedstawienia zaplanowano do 30 kwietnia i raczej nie możemy spodziewać się przedłużenia okresu wystawiania. Podobno nie  jest planowane także nagranie spektaklu, więc nie będzie on dostępny w archiwach. Bardzo żałuję bo z przyjemnością obejrzała bym go jeszcze raz albo i kilka razy.