piątek, 13 października 2017

Who's Afraid of Virginia Woolf? - recenzja po seansie

Na wstępie małe wyjaśnienie - do tej pory o sztuce Edwarda Albee wiedziałam tylko, że istnieje. Nie widziałam ani żadnej innej adaptacji scenicznej, ani filmu z 1966 roku z duetem E. Taylor i R.Burton.
Szłam do kina zupełnie nie mając z czym porównać inscenizacji Jamesa Macdonalda, za to świadoma, że zachwyciła większoszość krytyków, a o treści wiedząc tyle, co z opisu na stronie:  

Campus uniwersytecki, noc po otwierającym rok akademicki przyjęciu u rektora. Historyk George i jego żona Martha goszczą u siebie w domu – na drinku po oficjalnym przyjęciu – nowego wykładowcę biologii Nicka z żoną. Nocne rozmowy, zmęczenie, a także wypijany alkohol sprawiają, że pomiędzy całą czwórką rozpoczyna się tajemnicza, a jednocześnie pełna ciętego dowcipu gra. Gra, w której ujawniają się skrywane ambicje, konflikty pokoleniowe, drapieżny erotyzm, pretensje i rodzinne sekrety zatruwające po cichu oba związki. To sztuka o zawiedzionych życiowych nadziejach, niemożności porozumienia się i nieumiejętności rozmawiania o swoich problemach.
 

Czy o tym jest sztuka? Tak.
Czy mi się podobało? Niestety nie bardzo.

Trudno krytykować klasykę, ale chyba po prostu tekst nie jest "mój". I tak, trwający około trzech godzin spektakl, zamiast budzić we mnie jakieś emocje chwilami po prostu męczył. I mimo salw śmiechu (dobiegających i od widzów na sali kinowej i tych z teatru), zupełnie nie bawił. Trudno mi też było polubić kogokolwiek z bohaterów czy w jakikolwiek sposób przejąć się ich losem.


wszystkie zdjęcia stąd

W przedstawieniu występuje czwórka aktorów:

Conleth Hill - George (Game Of Thrones, The Producers)
Imelda Staunton - Martha (Gypsy, Vera Drake, the Harry Potter)
Luke Treadaway - Nick (The Curious Incident of the Dog in the Night-Time , Fortitude, The Hollow Crown)
Imogen Poots - Honey (A Long Way Down, Jane Eyre)

I to ta ostatnia, mimo, że występująca w najmniejszej roli, moim zdaniem wypadała najlepiej.  Jej Honey jest urocza, niezbyt mądra, ale też szybko widz orientuje się, że jest zagubiona i pozamykana emocjonalnie. Kuli ramiona przy każdym ostrzejszym słowie, stara się być miła dla wszystkich i nie zauważa, gdy się w niej w niezbyt subtelny sposób wyśmiewają.
Fantastyczny był Conleth Hill, chwilami zupełnie bezbronny, chwilami niepotrzebnie okrutny. Gdy w czasie dramatycznego finału biegał dookoła sceny, z nieustannym, mamrotanym "Kyrie Elejson", to właśnie on przyciągał wzrok, nie monolog jego żony. Jego taktyka obnażania obłudy zdawała się chwilami wręcz niepotrzebnie brutalna, ale jako jedyna prowadziła do poznania prawdy.
Luke Treadaway nie miał zbyt dużo do grania, ale to, co pokazał, stuprocentowo przekonywało. Nick w jego wykonaniu był odpowiednio przystojny, śliski, niesympatyczny i co najważniejsze - nieprzeszarżowany.
Największy problem mam z występem Imeldy Staunton, która niestety chwilami przesadzała. Prawie ciągłe krzyki w dwóch pierwszych aktach męczyły i sprawiały, że umykało to, co ważne. W trzecim, kiedy zaczęła grać innymi emocjami niż tylko złość i agresja, zdecydowanie lepiej się ją oglądało i dopiero wtedy można było zrozumieć jej racje. Ale problemem mogło być też nagłośnienie - wyjątkowo podkręcony, wrzaskliwy głos, niosący się po sali kinowej sprawiał, że po jakimś czasie widzów zaczynały boleć głowy.


 
Przed seansem wyemitowano krótki, dokumentalny film o autorze sztuki i jego poglądach na teatr i życie. Z kilku celnych cytatów najbardziej adekwatny zdawał się jeden: "Sztuka o której można opowiedzieć w trzech zdaniach, nie powinna być dłuższa, niż te trzy zdania.".
I piękna, nieprzetłumaczalna gra słów: 
Pytanie dziennikarza: "What Virginia Wolf is about?"
I odpowiedź autora: "Virginia Wolf is about three hours."

Tym razem niestety nie zachwyciły napisy - bazujące na przekładzie Jacka Poniedziałka, były chwilami nieadekwatne do tego, co działo się na ekranie, momentami bardziej wulgarne niż w oryginale i przede wszystkim niezbyt dobrze zsynchronizowane.


Dla zainteresowanych przedstawienie będzie można jeszcze zobaczyć w kinach w listopadzie, na pewno warto się na nie wybrać, choćby po to, by wyrobić sobie własne zdanie.