czwartek, 7 grudnia 2017

No Man's Land - recenzja po seansie



Letni wieczór. W jednym z londyńskich pubów wpada na siebie dwóch pisarzy – Spooner i Hirst (Ian McKellen i Patrick Stewart) Tak zaczyna się suto zakrapiane spotkanie, które kontynuują w położonej nieopodal rezydencji Hirsta. Coraz bardziej pijani, opowiadają sobie coraz to bardziej niewiarygodne historie. Zakończenie wieczoru komplikuje pojawienie się dwóch tajemniczych i ponurych młodych ludzi  (Owen Teale i Damien Molony).
"Ziemia Niczyja" Harolda Pintera, była wystawiana na Broadwayu, potem ruszyła w podróż po Wielkiej Brytanii, by wreszcie, jesienią ubiegłego roku, trafić na deski teatru Wyndham, skąd mogliśmy ją oglądać w cyklu NT-Live.

zdjęcia stąd

Choć zaczyna się lekko i zawiera sporo komizmu, nie jest sztuka lekka, łatwa i przyjemna. Opowiada o starości, nie tej ładnej i spokojnej, ale pełnej luk w pamięci, niepoukładania, problemów i nałogów, a także zwykłego, codziennego, nie radzenia sobie z życiem. Momenty zawstydzające przeplatają się z tymi niebezpiecznymi, zabawne ze smutnymi. Na scenie, cała czwórka aktorów daje z siebie wszystko, na czas przedstawienia niemal stając się odgrywanymi postaciami. Nabierają charakterystycznych manieryzmów, zmieniają lekko akcent, sposób mówienia i poruszania się.




Pewnie poczucie klaustrofobii i nieuchronności wydarzeń potęguje scenografia - jeden jedyny pokój, fotel, krzesła, barek, ściany dekorowane panelami i wielkie okno. I tylko nad ścianami widzimy niewyraźnie korony drzew, zmieniające się wraz z upływem czasu przedstawienia. Spooner, jako jedyny bohater nie opuszcza pokoju nawet na sekundę - tkwi cały czas w środku wydarzeń, które poniekąd obracają się wokół niego. Hirst wychodzi i wraca, zmienia stroje i swoje zachowanie, a Spooner za każdym razem stara się z tych zmian wyciągnąć jak najwięcej dla siebie. Sympatia i niechęć do postaci miesza się ze współczuciem.

Przez cały czas trwania spektaklu nie mamy pojęcia kto mówi prawdę, a kto kłamie. Komu można ufać, a kto zupełnie pogrążył się w swoich fantazjach. Zakończenie dla jednych otwarte, dla innych będące symbolicznym zamknięciem życia, tylko podkreśla to wrażenie niepewności. 



Przed seansem mogliśmy obejrzeć krótki film zza kulis - o przygotowywaniu scenografii, o dbałości o detale, fragmenty prób i krótkie scenki. Jednak to za to, co dostaliśmy po spektaklu, należą się NT live ogromne brawa. Otóż, po owacjach aktorzy wrócili na scenę, tym razem w towarzystwie reżysera i w krótkiej serii pytań i odpowiedzi, opowiedzieli o swoim podejściu do tekstu Pintera, swoich interpretacjach postaci i o ogólnym doświadczeniu teatralnym. Pytania publiczności skupiały się głównie na przyjaźni odtwórców głównych ról i tym jak wpływa na ich grę. Wspominano oryginalne, pierwsze wystawienie sztuki w latach 70, ówczesne gwiazdy teatru na scenie, a także jakie drobiazgi z tamtej adaptacji zostały wykorzystane czterdzieści lat później.

I jeszcze drobna ciekawostka - w pewnym momencie Hirst ciska szklanką, która rozbija się widowiskowo. Podczas przedstawienia, które oglądałyśmy na żywo ponad rok temu, szklanka się nie stłukła i do końca seansu nie miałyśmy pojęcia, która wersja jest tą pożądaną. Okazało się, że jak najbardziej, szkło powinno zostać rozbite, jednak ten wyczyn udał się ledwie parę razy na kilka setek spektakli. I akurat w czasie nagrania, które było transmitowane na cały świat, nastąpił jeden z tych rzadkich momentów, ku wielkiej radości całej obsady. 

Tak, jak pisałyśmy na początku "No Man's Land" nie jest sztuką łatwą, ale mamy ogromną nadzieję, że przedstawienie jeszcze wróci do kin i jeśli tak się stanie bardzo Was zachęcamy do obejrzenia go. Naprawdę warto zobaczyć dwie legendy teatru i kina, mierzące się z mocną sztuką o starości.