"Treasure Island" to przedstawienie przygotowane z myślą o młodszych widzach, ale spodoba się także tym nieco starszym. Ja bawiłam się na nim bardzo dobrze. Piękna scenografia, dobre aktorstwo, humor, widowiskowość i papuga. A że piraci jakby stereotypowi? Mnie to zupełnie nie przeszkadzało!
zdjęcia ze strony NT |
Sztuka jest adaptacją "Wyspy skarbów" Roberta Louisa Stevensona, tekst opracowała brytyjska dramatopisarka Bryony Lavery, wyreżyserowała Polly Findlay, zaś autorką scenografii jest Lizzie Clachan. Paniom udało się stworzyć bardzo klimatyczny spektakl.
Szum morza, trzaski i zgrzyty kojarzące się z kołyszącym się na wodzie okrętem towarzyszyły widzom już podczas zajmowania miejsc. Zaś w trakcie przedstawienia jeden z aktorów grał i śpiewał szanty, w tym oczywiście słynne "Na umrzyka skrzyni".
Otoczona ogromnymi wręgami scena przypominała kadłub statku. Tym razem nie było mowy o minimalizmie i zaznaczaniu zmiany miejsca akcji tylko poprzez drobne rekwizyty, jak np. w "Wolf Hall". Scena żyła i zmieniała się wraz z wydarzeniami. Sprytne drewniane konstrukcje wyrastały i znikały przenosząc widza do wnętrza gospody, na pokład statku, czy w końcu na tytułową wyspę.
Kostiumy trudno przypisać do jakiejś konkretnej epoki, ale moim zdaniem dobrze podkreślały charakter postaci. Szczególnie podobały mi się kolorowe, chaotyczne kostiumy piratów.
Jak przystało na opowieść o siejących postrach wilkach morskich na scenie odbyło się kilka efektownych walk, padło kilka trupów, a chwilami wiało grozą. Ale wszystko zrobione z wyczuciem, pamiętając, że na sali mogą być dziesięciolatki, chyba nikt z National Theatre nie chciał powtórki z reakcji widzów jak na "Tytusie Andronicusie".
Sądzę, że także z myślą o młodszych widzach, przygotowano scenę, w której Silver uczył Jim podstaw nawigacji. Long John opowiadał o gwiazdach, a te rozbłysły na suficie nad widownią. W miarę jak pirat wymieniał kolejne gwiazdozbiory światełka łączono kolorowymi liniami. Sądząc po rozlegających się w około ochach pomysł ten zachwycił publiczność.
Na pewno spodobał się nam wszystkim Kapitan Flint, czyli papuga Johna. Mechaniczna, zdalnie sterowana, poruszała skrzydłami, mówiła, latała i niespodziewanie znikała zostawiając po sobie tylko unoszące się w powietrzu kolorowe piórka, które część wychodzących z teatru widzów zabierała na pamiątkę.
Sztuka jest bardzo sprawnie zagrana. W rolach głównych wystąpili m.in.: Aidan Kelly, Helena Lymbery, Gillian Hanna, Joshua James, Arthur Darvill i Patsy Ferran jako Jim. Oczywiście obecność Arthura w obsadzie była ważna i sprawiała, że jeszcze bardziej chciałam obejrzeć spektakl. Ale najbardziej ciekawa byłam jak poradzi sobie Patsy. Pamiętam ją z małej rólki niezbyt rozgarnietej pokojówki w "Blithe Spirit," a tu niespełna pół roku później - główna rola w The National Theatre. Dla mnie zdecydowanie castingowy strzał w dziesiątkę. Patsy panowała nad sceną i nad publicznością. Skupiała na sobie uwagę, ale potrafiła też zniknąć, wtopić się w tło. Raz zabawna, w innych chwilach wzruszająca, bez problemu wcieliła się w rolę spragnionej przygód nastolatki. Jim, w tej adaptacji jest dziewczyną. Nie wiem skąd ta zmiana, ale nie przeszkadzała i nie była przesadnie podkreślana.
źródło |
Po spektaklu wybrałam się na stage door. Może to pora roku (styczeń, nawet w Londynie nie jest przesadnie ciepły), ale oprócz mnie jeszcze tylko jedna osoba czekała na wychodzących aktorów. A ci się zbytnio nie spieszyli. Udało mi się porozmawiać chwilkę z Patsy, która poza sceną okazała się równie sympatyczna jak na niej. Przyznała, że rzeczywiście "Wyspa skarbów" stanowiła wyzwanie i wymagała ogromnej ilości pracy, ale dała jej też mnóstwo radości, więc było warto. Niestety nim wyszedł Arthur zdążyłam już solidnie zmarznąć i nie w głowie mi były długie pogaduszki.
"Treasure Island" wystawiana będzie do 8 kwietnia, spektakl został także wyemitowany w cyklu NT Live.W Wielkiej Brytanii pokaz odbył się w czwartek, w naszych Multikinach będzie za miesiąc, 24 lutego. Pamiętajcie też o kinach lokalnych kinach studyjnych.