Zachęcona tytułem "Play of Thrones" i nawiązaniami go hitu HBO w opisach, trafiłam w styczniu do maleńkiego Union Theatre i obejrzałam fragmenty trzech części "Henryka VI" w reżyserii Phila Willmotta.
Po upływie prawie roku trudno mi napisać długą, dokładną recenzję. Szczególnie, że spektakl owszem obejrzałam z przyjemnością i dobrze wspominam, ale nie jest to jedno z przedstawień, które zostałoby ze mną na dłużej.
Paul Adeyefa - źródło |
Spróbujmy zatem punktami.
Teatr - maleńki, dzięki czemu atmosfera była dość kameralna, a aktorzy na wyciągnięcie ręki.
Scenografia - bardzo prosta: kilka drabin, drobne rekwizyty.
Kostiumy - w militarnym duchu, trudne do umieszczenia w epoce. Eleganckie płaszcze pomieszane z wojskowymi spodniami, glany, długie suknie, kominiarki. Dość ciekawy, ale nie odkrywczy misz-masz.
Aktorzy - mi wcześniej nieznani, ale dobrzy. Szczególnie zapamiętałam występy: Simeona Oaksa, Paula Adeyefa i Michaela Keana (naprawdę straszny Ryszard Plantagenet).
Zarzut - scena tortur mogłaby być krótsza i mniej głośna, ale co kto lubi.
Simeon Oakes (pierwszy z lewej), Michael Keane (drugi z prawej) - źródło |
Pamiętam, że wychodziłam z teatru może nie zachwycona przedstawieniem, ale z ochotą żeby kiedyś zobaczyć na scenie całego "Henryka VI". Mam nadzieję, iż po "Ryszardzie II" i Henrykach IV i V, RSC sięgnie po ciąg dalszy historii. Najlepiej żeby wystawili razem całą pierwszą tetralogię. Patrząc na "King and Country" może moje życzenie się spełni.