piątek, 5 sierpnia 2016

The Deep Blue Sea - recenzja

Team Medea!

"The Deep Blue Sea" to efekt współpracy Helen McCrory i Carrie Cracknel. W 2014 roku obie panie zafundowały nam bardzo emocjonalną adaptację "Medei", więc także tym razem spodziewałam się porównywalnego zachwytu.
No i lekko się zawiodłam.

zdjecia ze strony teatru
To jest bardzo dobry spektakl, w pełni zasługujący na zachwycone recenzje, jakie zebrał. Helen McCrory jest niesamowita, kolejny raz tworząc postać, od której trudno oderwać wzrok. Tyle, że dla mnie główna bohaterka nie jest tragiczną heroiną budzącą współczucie i smutek. Jak już to raczej irytację i politowanie.
Oczywiście dramat Terence'a Rattigana uznawany jest za arcydzieło, a Hester za jedną z najwspanialszych rol kobiecych we współczesnej dramaturgii, ale... jakoś prościej mi kibicować żądnej zemsty Medei niż zrezygnowanej Hester.
Dopiero ostatnia scena sprawiła, że zaczęłam darzyć ją odrobiną sympatii. Można interpretować samotne śniadanie jako pełne smutku, ja wole widzieć w nim promyczek optymizmu, znak, że nasza bohaterka nie poddała się, że zamierza żyć i walczyć mimo, że najbliżsi mężczyźni w jej życiu zawiedli.


Kolejny raz niesamowicie podobała mi się scenografia Toma Scutta.  Mieszkanie Hester i Freddiego zajmujące całą scenę, w tyle, za na wpół przeźroczystymi ścianami inne mieszkania w kamienicy. Bardzo proste, ale robiące wrażenie.


O ile Helen błyszczy, tak reszta obsady niknie w jej cieniu. Tom Burke (Freddie Page) nie wypada zbyt przekonująco jako mężczyzna, przez którego warto się zabijać. Zaś Peter Sullivan (William Coyler) wykreował bohatera prawie sympatycznego i momentami to jego było mi zal zamiast Hester.
Jedyną postacią, którą naprawdę polubiłam był grany przez Nicka Fletchera pan Miller.

"Deep Blue Sea" grane będzie do 21 września. Wg strony NT spektakle są wyprzedane, ale pozostają bilety dzienne, Friday Rush, albo seans w kinie - zapowiedziany także w Polsce.