"Yerma" w interpretacji Simona Stone'a luźno oparta jest o dramat Federico Garcii Lorki. W obu przypadkach mamy historię kobiety, której obsesja na punkcie posiadania dziecka prowadzi do tragedii. Oryginał dzieje się na hiszpańskiej wsi, adaptacja współcześnie w Wielkie Brytanii (bardzo współcześnie, mamy nawet żart z Brexitu).
![]() |
zdjecia z fb teatru |
W głównej roli występuje Billie Piper i tworzy bardzo przekonującą bohaterkę. Emocjonalną i wywołującą emocje w widzach. Pełną nadziei i optymizmu na początku, radosną i uśmiechającą się kokieteryjnie. Na końcu spektaklu samotna i pogrążona w szaleństwie, w które pchnęła ją obsesja.
Mimo wszystko, przynajmniej dla mnie, nie jest to postać, która można polubić. Można próbować zrozumieć, można współczuć, ale od któregoś momentu, przyglądając się jak niszczy wszytko i wszystkich wokół siebie (w tym siebie samą) miałam ochotę solidnie nią potrząsnąć.
Mimo wszystko, przynajmniej dla mnie, nie jest to postać, która można polubić. Można próbować zrozumieć, można współczuć, ale od któregoś momentu, przyglądając się jak niszczy wszytko i wszystkich wokół siebie (w tym siebie samą) miałam ochotę solidnie nią potrząsnąć.
Za to, zaskakująco, polubiłam męża naszej bohaterki, którego grał Brendan Cowell. Nie jest idealny, ma swoje wady i przynajmniej na początku nie wspiera jej tak jak powinien, ale stara się i trwa przy niej.
Zdziwiło mnie też, że chwilami, mimo trudnego tematu jaki porusza, sztuka była naprawdę zabawna. Duża w tym zasługa Maureen Beattie i Thalissy Teixeira grających matkę i pracownice/przyjaciółkę głównej bohaterki.
Zdziwiło mnie też, że chwilami, mimo trudnego tematu jaki porusza, sztuka była naprawdę zabawna. Duża w tym zasługa Maureen Beattie i Thalissy Teixeira grających matkę i pracownice/przyjaciółkę głównej bohaterki.
Bardzo podobał mi się sposób wystawienia. Podobnie jak przy "A View from the Bridge" scena była prostokątna i oddzielona od publiczności szklanymi ścianami, na mnie zrobiła wrażenie akwarium albo telewizora, w którym podglądaliśmy życie bohaterów. W zależności od czasu akcji byliśmy w domu, w biurze, w ogrodzie czy na festiwalu.
Podział na części, ekrany informujące ile czasu minęło miedzy wydarzeniami, hiszpańskie śpiewy w tle, to wszystko zbudowało ciekawy klimat i niesamowitą atmosferę.
Na brawa zasługuje obsługa techniczna szybko, sprawnie i w kompletnych ciemnościach zmieniająca scenografię.
Sztuka, a zwłaszcza kreacja Billie Piper, spodobała się także krytykom i spektakl zbiera dobre i bardzo dobre recenzje.
"Yerma" będzie wystawiana do 24 września. Mam ogromną nadzieje, że jak "Tramwaj zwany pożądaniem" trafi także do kin.