niedziela, 18 stycznia 2015

Bull - recenzja

"Bull" mogę podsumować właściwie jednym zdaniem - bardzo paskudny, ale i niestety, bardzo trafny i dobry spektakl.
Autorem sztuki jest Mike Bartlett (napisał także "King Charles III", którym niedawno się zachwycałyśmy), a całość wyreżyserowała Clare Lizzimore.

Akcja "Bulla" dzieje się współcześnie w jednej ze zmagających się z kryzysem korporacji. Trójka pracowników tworzących jeden zespół oczekuje na spotkanie z właścicielem firmy, po którym jedno z nich straci pracę.


Bohaterów jest czworo i właściwie nikogo nie polubiłam.
Isobel (Eleanor Matsuura) - jedyna kobieta w sztuce, pracuje dopiero od 6 miesięcy, ale ma bardzo dobre wyniki i świetnie dogaduje się z Tonym, chociaż oboje zgodnie twierdzą, że nie przepadają za sobą. Drapieżna, zimna... określenie "bitch" samo pcha się na klawiaturę.

wszystkie zdjęcia stąd
Tony (Adam James) - kierownik zespołu, wg Thomasa niezbyt zorientowany w tym co się dzieje. Pewny siebie, z wynikami.


Thomas (Sam Troughton)  - spokojny, nieco aspołeczny, pracuje od dwóch lat - nie wiemy z jakimi wynikami. Raczej nie ma problemów z samą pracą, za to niezbyt dobrze, a właściwie wcale nie dogaduje się z Isobel i Tonym, często pada ofiarą ich żartów.


Carter (Neil Stuke) - właściciel/ prezes, to on podejmie decyzję kogo zwolnić, na scenie spędza najmniej czasu,


Chociaż ich bohaterowie nie budzą sympatii, aktorzy spisują się świetnie i przedstawienie zagrane jest naprawdę po mistrzowsku. 

Sztuka zaczyna się niewinnie, od tanich psychologicznych zagrywek w stylu wmawiania Thomasowi, że ma pobrudzony policzek czy kpienia z jego garnituru. W miarę rozwoju sytuacji robi się coraz mniej niewinnie, a na końcu możemy mówić nawet o zupełnym zniszczeniu przeciwnika. Bo tym dla Isobel i Tonego jest Thomas. Nie współpracownikiem, czy kolegą, z którym trzyma się wspólny front, nie jest nawet człowiekiem z dzieckiem i alimentami, jest najsłabszym ogniwem, które trzeba wyeliminować i robią to skrupulatnie, bez odrobiny litości.

"Bull" to taka sztuka, podczas oglądania, której odczuwałam dyskomfort, szczególnie przez ostanie 5 minut przedstawienia.
W opisie pada pytanie "kiedy kończy się rywalizacja a zaczyna znęcanie?" Te ostatnie minuty sztuki to właśnie znęcanie się w czystej postaci, dobicie już byłego współpracownika, w paskudny sposób. W chwili, w której Thomas zamachuje się na Isobel wiemy, że nie ma szans jej uderzyć, że przecież przemoc nie jest rozwiązaniem, ale przez moment chcemy żeby mu się udało.



Spektakl wystawiany jest w mniejszej sali teatru Young Vic - The Maria. Scena ma kształt ringu bokserskiego, podobnie jak przy "A View rom the Bridge" otoczona jest szklanymi płytami, a na końcu spektaklu zostaje całkowicie zalana. Przedstawienie przebiega w całkowitej ciszy, za to przed nim i po nim z głośników leci ostry rock, moim zdaniem bardzo trafnie. Z rekwizytów są: dystrybutor wody, dwa skoroszyty z dokumentami, butelka whiskey i kieszonkowe lusterko.  
Było to pierwsze przedstawienie, jakie widziałam w The Maria i nie wiem czy to wyjątek czy reguła, ale część widzów (w tym ja) miała miejsca stojące w około ringu. Uciekanie przed łokciem aktora też można określić mianem "ciekawego doświadczenia teatralnego", prawda?
Miałam przyjemność być na pierwszym pokazie przedpremierowym. Oficjalna premiera już się odbyła i spektakl zebrał dobre recenzje. Sztuka wystawiana będzie do 14 lutego, a wszystkie informacje o biletach znajdziecie na stronie teatru.